Jest problem z dewastacjami na Paprocanach. Wandale choćby toi-toia wrzucili do jeziora, innego podpalili

1 godzina temu

Jest problem z dewastacjami na Paprocanach. Wandale choćby toi-toia wrzucili do jeziora, innego podpalili. Ze szkodami musi mierzyć się Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Tychach, który jest odpowiedzialny za infrastrukturę na terenie Paprocan.

Dwa lata temu na Paprocanach wandale zniszczyli toaletę. Ustalono, kim byli – 19-latek usłyszał zarzuty, a jego trzej małoletni kompani trafili do Sądu Rodzinnego. Natomiast za dewastację molo jeszcze dwa lata wcześniej nastolatkowie musieli zwrócić prawie 30 tys. zł, a dodatkowo skazano ich także na prace społeczne.

Niedawno miasto chwaliło się nową Mariną za przeszło 20 mln zł. Inwestycja już jest dewastowana – pojawiają się bohomazy ze sprayu. Choć, jak mówią pracownicy MOSiR, jesienią, gdy szybciej robi się ciemno, należy spodziewać się większej aktywności wandali.

Ostatnio miasto apelowało w sprawie zniszczeń mienia na Paprocanach. Jest dużo „drobnych” aktów wandalizmu, które może nie są specjalnie kosztowne, ale są uciążliwe.

„Pracownicy MOSiR Tychy zidentyfikowali m.in. wyrywanie i nadpalanie stolików w wiatach grillowych na „Dzikiej Plaży”, uszkadzanie lamp na marinie kajakowej czy dewastację desek tarasowych na przystani żeglarskiej. Pamiętajmy, iż to nasze wspólne dobro. Dbajmy o otoczenie, z którego wszyscy korzystamy. jeżeli zauważycie coś niepokojącego, reagujcie i zgłaszajcie to odpowiednim służbom. Dzięki temu Paprocany pozostaną miejscem odpoczynku i dobrej zabawy” – czytamy w komunikacie magistratu.

Marcin Staniczek, dyrektor MOSiR Tychy, podkreśla, iż dewastacje to problem i koszt dla budżetu gminy. „Jak ktoś lampę złamał i wrzucił do jeziora, to w zasadzie trzeba kupić nową” – powiedział nam dyrektor MOSiR.
Te większe koszty oczywiście pokrywa się z ubezpieczenia, ale te mniejsze zniszczenia trzeba samemu naprawić. Wtedy ciężar finansowy i pracy spada na gminę.

Wandale vs toi-toie

W ubiegłym roku ktoś podpalił toi-toi na Dzikiej Plaży. To się mogło skończyć naprawdę źle, bo zapaleniem się lasu przy jeziorze. „To było przerażające. Przyszliśmy rano i toi-toia nie ma, była tylko duża plama plastiku. Szczęście, iż te drzewa, które były u góry, się nie zapaliły” – wspomina dyrektor Staniczek.

Wtedy MOSiR rozpoczął głośną akcję w mieście, żeby nie dać spłonąć Paprocanom. W tym roku już było lepiej. Toi-toi nie został spalony, ale przez grupę młodych ludzi został wrzucony do jeziora. Miało to miejsce w trakcie wakacji.

Koszty może w tym przypadku nie były duże, ale sam proces wyciągania toi-toia z jeziora był uciążliwy – trzeba było ściągać pracowników i wyłowić obiekt. Zawartość toi-toia oczywiście rozpłynęła się w jeziorze.

Natomiast inny toi-toi przy wejściu na Dziką Plażę został odwrócony do góry nogami przez wandali. W tym przypadku też koszty nie były duże, ale uciążliwość spora.

Idź do oryginalnego materiału