
możesz poczytać to za kipiącą od patosu drwinę,
ale jest wręcz przeciwnie. mój skażony jadem
ozór podchłeptał fundamenty, nadkruszyły je
ślepe paluchy. i runęły żelbetowo-szklane konstrukcje,
podwójna, zrośnięta sama ze sobą wieża
obróciła się w gruzy.
oboje wiemy, iż czasami, by rozmawiać ze mną,
wartowałoby mieć na sobie kapuzę kwasoługochronną,
czy wręcz kombinezon przeciwpożarowy,
porozumiewać się na migi, do tego - przez ścianę.
a przecież, choroba, nie tak miało być. żaden
fragging, podpiłowywanie gałęzi, na której się osiedliło.
doprawianie, zamiast trucia.
szlachetność, nie szlachtuz.
widzisz, kurczę, bycie romantykiem to w moim
przypadku emotki zmieszane z wymiocinami
(tak bardzo mdli, gdy sobie przypomnę,
jak zdarza mi się zachować).
to bajka o grających w nogę dzieciakach,
którym piłka wypadła za ogrodzenie.
podnoszę, obdzieram sobie głowę ze skóry,
naciągam na wspomnianą piłkę,
po czym wykopuję ją z powrotem na boisko.
macie, miłej zabawy, skończcie mecz.
zaraz, czemu rozbiegacie się z krzykiem?
zostańcie, będzie fajnie...