Niepokojące słowa ws. pożaru przy Marywilskiej. "Absolutnie nienormalna sytuacja"

1 tydzień temu
W nocy z soboty na niedzielę doszczętnie spłonęła ogromna hala przy ul. Marywilskiej 44 w Warszawie. Znajdowało się tam centrum handlowe z 1,4 tys. sklepami. W sprawie na pewno będzie śledztwo, a już teraz pojawiają się ważne głosy, co mogło doprowadzić do pożaru.


Pożar hali przy ul. Marywilskiej w Warszawie wybuchł w niedzielę nad ranem. Kompleks handlowy ma powierzchnię 62 tys. metrów kwadratowych, był tam także park handlowy o powierzchni 12 tys. metrów kwadratowych. W obiekcie znajdowało się 1,4 tys. sklepów. W wyniku pożaru spłonął doszczętnie niemal cały budynek.

Pożar przy Marywilskiej. Kolejny ekspert zgłasza wątpliwości


W niedzielę od rana na miejscu pojawiali się kolejni kupcy, którzy stracili cały dorobek. W pobliże hali nie można było podjechać samochodem, gdyż służby zablokowały dojazdy. Skala zniszczeń jest ogromna.



Jego przyczyny będzie ustalać policja, ale już teraz eksperci mówią, iż nie był to zwykły pożar.

– To jest absolutnie nienormalna sytuacja. Według mojej wiedzy i doświadczenia, rozległość pożaru w jego początkowej fazie może świadczyć o tym, iż tam było więcej, niż jedno źródło ognia. Nie chcę oczywiście niczego przesądzać, bo od tego są sądy i biegli, ale moje doświadczenie podpowiada mi, iż mogło dojść do celowego podłożenia ognia – powiedział w rozmowie z Onetem ekspert ds. pożarnictwa nadbryg. Ryszard Grosset. Jak wskazał, "pożary o tak szybkim i burzliwym przebiegu zdarzają się naprawdę rzadko".

Według reportera Radia ZET w poniedziałek rano hali przez cały czas pilnuje policja, a na miejscu są obecni strażacy.



Już w niedzielę wiadomo było, iż pożar hali przy Marywilskiej 44 rozprzestrzenił się błyskawicznie. W obiekcie znajdowały się sklepy i lokale, które prowadzili zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy: Wietnamczycy, Turcy, Afrykanie. Jak podały wówczas media, "część najemców jest wściekła, sugeruje podpalenie i rodzą się teorie spiskowe".

Czy przy Marywilskiej doszło do podpalenia?


Sami strażacy również mówili o "dziwnej sytuacji". Tak stwierdził nadbryg. Mariusz Feltynowski, komendant główny Państwowej Straży Pożarnej, który przybył na miejsce i zorganizował rano briefing prasowy.

Komendant wyjaśnił, iż wezwanie straż pożarna dostała o godzinie 3:31 nad ranem – przyszło ono automatycznie z monitoringu, a nie z telefonu wykonanego na numer 112. Zaznaczył, iż strażacy byli na miejscu po 11 minutach i już wtedy stwierdzili, iż płonie 2/3 powierzchni hali. Feltynowski podkreślił, iż w kilku miejscach nie były zamknięte specjalne bariery, których celem jest zapobieganie rozprzestrzenianiu się ognia.

Na szczęście pożar nie spowodował zbytniego zanieczyszczenia powietrza. "W związku z pożarem składowiska odpadów na Siekierkach w Warszawie informujemy, iż stacje monitoringu jakości powietrza GIOŚ, funkcjonujące w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska, nie wykazały istotnego podwyższenia stężeń pyłu zwieszonego PM10 i PM2,5" – podał GIOŚ w najnowszym komunikacie.

Idź do oryginalnego materiału