Nocny pożar na Siemiradzkiego w Rzeszowie. Mieszkańcy: to była melina

6 godzin temu

- Na początku słyszałem dwa walnięcia myślałem, iż ktoś jakimiś petardami wali. Następnie podjeżdżały straże pożarne, karetki i dużo policji - mówi nam światek zdarzenia.

Ewakuowano 20 osób, 4 w szpitalu

Na miejsce natychmiast skierowano sześć zastępów Państwowej Straży Pożarnej oraz jeden wóz Ochotniczej Straży Pożarnej. Jak poinformował st. kpt. Jan Czerwonka, oficer prasowy rzeszowskiej straży, płomienie były widoczne już z zewnątrz.

– „Pożar objął lokal na czwartym piętrze. Z budynku ewakuowano 20 osób, w tym cztery wymagały hospitalizacji”

– przekazał.

Akcja gaśnicza i ratownicza trwała do około godziny drugiej w nocy. Strażacy podkreślają, iż z powodu silnego zadymienia mieszkańcy musieli być wyprowadzani w maskach ochronnych, które zapewniały im dostęp do świeżego powietrza podczas ewakuacji.

Mieszkańcy: to była melina

Na miejscu zdarzenia od sąsiadów można było usłyszeć, iż mieszkanie, w którym wybuchł pożar, nie było zamieszkane na stałe.

– „Tam melina była. Rok temu to samo było. Podpalali mieszkanie”

- relacjonuje jedna z mieszkanek bloku.

Na razie nie wiadomo, co dokładnie było przyczyną zaprószenia ognia. Sprawą zajmuje się policja, a budynek został sprawdzony pod kątem bezpieczeństwa po zakończeniu działań strażaków.

Miasto zapewniło schronienie i wyżywienie, część lokatorów wróciła do mieszkań

Miasto Rzeszów w nocy podstawiło „ciepły autobus”, w którym poszkodowani mogli schronić się przed zimnem i otrzymać gorącą herbatę.

„Dzisiaj rano wszyscy — zarówno pogorzelcy, jak i służby pracujące na miejscu przez całą noc — otrzymali ciepły posiłek. Żurek”

— poinformowała Marzena Kłeczek-Krawiec, rzeczniczka prezydenta Rzeszowa.

Część mieszkańców już wróciła do swoich lokali.

„Mieszkańcy parteru, pierwszego i drugiego piętra mogli już wrócić do swoich mieszkań. Mieszkańcy trzeciego i czwartego piętra jeszcze nie”

— przekazała rzeczniczka. Osoby, które nie mogą na razie wrócić, znalazły tymczasowe schronienie u rodzin, a „2 osoby z niepełnosprawnością” przyjęto do miejskiego domu pomocy społecznej, gdzie „mogą zostać, ile potrzebują, dopóki nie będą mogli wrócić”.

Ratusz zapewnia, iż wsparcie będzie kontynuowane i dostosowane do bieżących potrzeb.

„Taką pomoc otrzymają, jakiej będą potrzebowali”

— podkreśliła Kłeczek-Krawiec.

Pytana o sytuację socjalną lokatorów, rzeczniczka zaznaczyła, iż to „prywatne sprawy mieszkańców”, dodając jedynie, iż to „blok komunalny, więc… mieszkali bardzo różni ludzie z potrzebami”.

Nie potwierdziła nieoficjalnych doniesień dotyczących wcześniejszych incydentów pod tym adresem.

Idź do oryginalnego materiału