W mediach gruchnęła wiadomość: norweski armator Havila Kystruten nie będzie przewoził samochodów elektrycznych! Wodorowych zresztą też! Media społecznościowe oszalały, pobudzone trolle wszystkich proweniencji poczuły zew i się zaczęło. A czy ktokolwiek spróbował zrozumieć, o co naprawdę chodzi? Dotrzeć do źródła?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2023
Zaczęło się od newsa opublikowanego w wielu polskich serwisach (i nie tylko polskich). Narracja prosta: norweski armator zakazuje wjazdu aut elektrycznych na swoje jednostki. Materiał w wielu przypadkach opatrzono zdjęciem niesławnego samochodowca Felicity Ace (tak zrobiła np. Interia), który w spektakularny sposób palił się na Atlantyku rok temu i ostatecznie poszedł na dno, a wraz z nim kilka tysięcy samochodów, w tym wiele modeli elektrycznych.
Oczywiście ów Felicity Ace ze wspomnianym norweskim armatorem nie ma nic wspólnego. Ale przekaz budowany w umyśle czytelnika materiału jest jednoznaczny: płonące elektryki zatopiły wielki samochodowiec, zatopią zatem każdy statek, na który trafią! W pierwszej chwili pomyślałem: co za absurd! Czy komukolwiek trzeba to tłumaczyć? Niedopowiedzeń było jednak więcej, więc uznałem, iż warto.
Zacznijmy od Felicity Ace, który rzekomo spalił się z powodu elektryków. W rzeczywistości to fałszywa narracja. Nie ustalono rzeczywistej przyczyny pożaru, równie dobrze mógł to być sabotaż, niedopałek w pomieszczeniu maszynowni czy dowolna inna przyczyna w ogóle niezwiązana z ładunkiem! Zapalić mógł się też samochód spalinowy (było ich również bardzo dużo na pokładzie Felicity Ace – nie ma elektrycznych Lamborghini czy Bentleyów, a takie auta również znajdowały się w ładowniach tego statku), ale przecież to nie pasuje do pseudomedialnej narracji.
Havila Castor
Jedyne, co wiemy na pewno, to fakt, iż w końcu zajęły się również samochody elektryczne, a te trudno ugasić, choć nie jest to niemożliwe. Reaktor nr 4 w Czarnobylu też trudno było ugasić, a mimo tego do dziś funkcjonuje wiele elektrowni jądrowych, kolejne powstają, będą takie też w Polsce. To nie technologia zawiodła, tylko ludzka niekompetencja, niedbalstwo, ignorancja i rozbuchane ambicje dokonały dzieła zniszczenia. Tak było w Czarnobylu. Jak było na Felicity Ace? Tego dziś nie wie nikt. Ale kto by się tym przejmował, wszak nie o prawdę chodzi, ale o zasięgi i kliki, a hipoteza „płonących elektryków” porusza tłumy.
Wróćmy jednak do mało komu znanego wcześniej norweskiego armatora, który właśnie zdobywa światowy rozgłos jedną decyzją biznesową. A jak jest naprawdę z tym norweskim armatorem? Czy faktycznie firma Havila Kystruten blokuje dostęp na pokład elektrykom, bo boi się powtórki z Felicity Ace, co sugerują liczne media? Większej bzdury dawno nie słyszałem. Inne przyczyny podaje również sam zainteresowany, czyli ów norweski armator. Przyjrzyjmy się zatem, co jest faktem, a co opinią, dopowiedzeniem, plotką czy wręcz wymysłem?
Zacznijmy od tego, iż gdyby faktycznie chodziło o sugerowane „zapłony” samochodów elektrycznych, to same promy pasażerskie norweskiego operatora w ogóle nie powinny wypłynąć w morze! Dlaczego? Bo wszystkie cztery jednostki (dwie z nich już pływają, trzecia ruszy w lutym, ostatnia – czwarta – w marcu 2023 r.) dysponują unikalnym na skalę światową napędem hybrydowym, w którym wykorzystuje się silniki elektryczne, czerpiące energię z olbrzymiego, ważącego 86 ton zespołu akumulatorów pokładowych o pojemności 6,1 MWh (tak, megawatogodzin!) oraz silniki zasilane płynnym gazem ziemnym (LNG). To dopiero połączenie! Potężne „płonące” akumulatory i do tego gaz. Mieszanka wybuchowa, prawda? Jakoś nikt nie broni wypływania statkom armatora w morze, a pasażerowie chwalą sobie turystyczne wyprawy przez piękne norweskie fiordy, których nie zanieczyszczają emisje, jakie miałyby miejsce w przypadku promu z klasycznym zasilaniem i silnikami diesla.
Faktem jest, iż od 16 stycznia 2023 roku na pokładach pasażerskich promów norweskiego armatora nie można przewozić samochodów elektrycznych, hybrydowych i wodorowych. Ale już mało które medium uzupełniło informację o fakt, iż również samochody spalinowe będą ładowane i rozładowywane jedynie w dwóch wybranych portach (Bergen i Kirkenes) spośród kilkudziesięciu portów na przybrzeżnych trasach, którymi pływają norweskie promy.
Skąd taka decyzja firmy? Jest ona wynikiem analizy ryzyka przeprowadzonej przez norweską firmę konsultingową Proactima AS. Firma ta to podmiot działający szeroko w kwestii doradztwa w zakresie zarządzania kryzysowego, zrównoważonej energii, nowych technologii itp. Wyjaśniam, żebyście nie pomyśleli, iż to jakiś twór siedzący w kieszeni dieslowskiego lobbysty.
Otóż okazało się, iż ewentualny pożar na pokładzie, w wyniku którego mogłyby się zapalić również auta elektryczne czy wodorowe (hybrydowe też mają baterie, więc wrzucamy je do jednego worka z elektrykami), byłby znacznie trudniejszy do opanowania dla załogi, która co prawda była przeszkolona, ale zdolna do poradzenia sobie ewentualnie z niewielkim pożarem benzyniaka czy diesla, a nie elektryka. Trochę dziwna to narracja, biorąc pod uwagę, iż największy akumulator znajduje się już w samym okręcie ze względu na jego własny napęd elektryczny. Ale i tu jest sensowne wyjaśnienie.
Wymóg fachowego wsparcia przeciwpożarowego z zewnątrz na morzu jest trudny do spełnienia, zatem podjęto decyzję o – uwaga – tymczasowym zabronieniu wjazdu na pokład norweskich promów armatora pojazdom z bateriami i wodorowym. Celowo podkreśliłem słowo „tymczasowym”, bo firma skupia się na znalezieniu alternatywnych rozwiązań, które mogłyby usatysfakcjonować klientów, wśród których wielu to Norwegowie, a oni lubią samochody elektryczne.
Ponadto akumulator trakcyjny samego promu (ten wspomniany wcześniej 86-tonowy kolos) jest odpowiednio chroniony. Baterie okrętu umieszczone są w izolowanych i ognioodpornych pomieszczeniach ze specjalnymi systemami ochrony przeciwpożarowej. Osoby postronne nie mają do nich dostępu, czego nie da się powiedzieć o przewożonych samochodach, do których dostęp mają choćby ich właściciele. Ewentualny pożar (z dowolnych przyczyn) samochodu elektrycznego byłby znacznie trudniejszy do ugaszenia przez załogę i systemy przeciwpożarowe okrętu niż pożar samochodu spalinowego. To wyłącznie ocena ryzyka i kompetencji załogi, a nie sugestia, iż elektryki wybuchają!
Wreszcie promy Havila Kystruten to przede wszystkim statki wycieczkowe. Wystarczy odwiedzić witrynę armatora i przekonać się, jaką działalność promuje. Transport samochodów nigdy nie był celem samym w sobie. Zatem medialne nagłaśnianie informacji o decyzji zakazującej elektryków oderwane od kontekstu fałszuje rzeczywistość. Również ekstrapolacja decyzji norweskiego armatora na inne podmioty zajmujące się transportem morskim jest nieuprawniona. Promy samochodowe przewoziły samochody elektryczne i będą je przewozić, decyzje prywatnego armatora skupiającego się na działalności stricte turystycznej to zupełnie inna para kaloszy. Zresztą, swego czasu z Dominikiem płynąłem promem z samochodami elektrycznymi na pokładzie, które to auta zresztą sami prowadziliśmy. Nikt nas z promu nie wyganiał.