O Zameczku, wędrujących rycerzach i tajemniczym złotym lustrze

1 tydzień temu

Motto: „Po cóż się spieszysz? Przechodniu, przystań na chwilę! W ziemi tej mąż wraz z małżonką spoczywają po losu kolejach”.

(Początek łacińskiego wiersza z epitafium Piotra Dohny i Katarzyny Czemówny).

1 kwietnia, w prima aprilis, odwiedziliśmy nowo otwarte Muzeum Prus Górnych w Morągu. Z relacją o tym wydarzeniu postanowiliśmy zaczekać dni kilka, żeby Państwo nie pomyśleli, iż to jakiś żart, czy fake news. Albowiem to, o czym opowiemy, zdarzyło się naprawdę i zostawiło w naszych umysłach trwały ślad. Oto i nasza relacja…

Po trzech latach prac renowacyjnych wypełnionych znojem, kurzem i zgiełkiem, po rozwiązaniu licznych problemów konserwatorskich, jak to w renesansowo-barokowym zabytku zwykle bywa, otworzył się Zameczek ku uciesze mieszkańców i turystów w zupełnie nowej odsłonie. Dawne Muzeum im. J. G. Herdera, urodzonego w Morągu wybitnego myśliciela doby romantyzmu, zmieniło swoją misję i podjęło się wielce problematycznego wyzwania, jakim jest snucie narracji o całej tej wspaniałej, a niestety przez nas zapomnianej i zniszczonej krainie, którą był Oberland, zwany też Hockerlandem lub właśnie Górnymi Prusami. Tak zdefiniowane muzeum zaczęło podbijać świat świetnie przemyślanym hasłem reklamowym, przekonującym iż: „Historia czeka na Ciebie”.

Zaiste, to co na nas czeka po przekroczeniu wierzei niegdysiejszej siedziby arystokratycznego rodu zu Dohna, jest zachwycające. W pachnących świeżością przestronnych salach zgromadzono tyle wspaniałych eksponatów, iż choćby pobieżne zapoznanie się z nimi zapiera dech i osłabia ciało, zwłaszcza nogi, ale jest zarazem prawdziwą ucztą dla duszy. Przeszedłszy i obejrzawszy siedem (!) zaaranżowanych wystaw, wysłuchawszy naszpikowanej szczegółami narracji Pani Kierownik Angeliki Rejs, poczuliśmy się jak wyżęci, myśli nam się poplątały i uszło z nas powietrze, jak z pękniętego balona. Ależ to wszystko jest wspaniałe, imponujące w każdym calu, niezwykłe! Celnie podsumowała to jedna z naszych podopiecznych - Pani Krystyna, emerytowana nauczycielka - mówiąc: „Nigdy jeszcze nie byłam w takim muzeum, trudno uwierzyć, iż tyle cudów można zobaczyć w tak małym mieście”.

Na początek elokwentna przewodniczka zaprowadziła nas do pomieszczenia prezentującego dzieje miasta zwanego przez wieki Mohrungen (wystawa: Przestrzeń Morąga i okolic). Obejrzeliśmy tam stare mapy oberlandzkiej krainy autorstwa Kaspara Hennebergera i Johanna Baptisty Homanna, archiwalne zdjęcia prezentujące wnętrza urbanistyczne i architekturę oraz przede wszystkim makietę Morąga z końca doby nowożytnej – miasta okolonego murami obronnymi i ocembrowaną fosą, ze szczelnie zabudowanym rynkiem i przyrynkowymi kwartałami, ratuszem z doklejonymi doń budami, farą, zamkiem krzyżackim i wspominanym już Zameczkiem. Przypomniały nam się wtedy słowa pastora J. Ch. Wedeke, oglądającego taki właśnie Morąg, pod koniec XVIII stulecia i piszącego tak:

Wsie wokół tego miasta niemal wszystkie bez wyjątku mają pięknie brzmiące nazwy; warto byłoby się dowiedzieć jak do tego doszło. Srebrny Potok, Złoty Potok, Łaska Pańska, Raj, Brama Niebios etc. – czy można usłyszeć coś przyjemniejszego? […] Z oddali miasto ma zabytkowy wygląd, chociaż wielokrotnie płonęło i jego domy nie są bardzo stare. Przypuszczam, iż to przez bliskość wody ceglane dachy gwałtownie zachodzą mchem, co nadaje mu taki mroczny polor. Zresztą jego wieże sprawiają, iż z daleka bierze się je za coś słusznego. Leży na piaszczystej równinie, tylko z oddali otoczonej kręgiem lasu. Jak większość miast w Prusach […] Morąg zawdzięcza swój początek zamkowi […] Położenie prawdopodobnie było tym, co skłoniło zakon do pobudowania tutaj zamku: między jeziorem a bagnistym stawem młyńskim siedzi się już dostatecznie bezpiecznie, jeżeli tylko dobrze strzec dwóch otwartych punktów, nie szerszych niż gościniec. Samo umocnienie składało się z pierścienia murów z ośmioma wieżami i murowanej fosy, tak jak to widzimy we wszystkich starych miastach. Zamek wzniesiono w 1280 roku, a przywilej lokacyjny nadano miastu w roku 1302. Początkowo było ono otwarte, umocnił je za czasów wielkiego mistrza Wernera von Urseln wielki szpitalnik i komtur elbląski Hermann von Oettingen w roku 1328.”.

Tak więc „otoczone ogrodami warzywnymi, skrywające się wśród owocowych drzew” małe miasteczko posiadało zarówno Zamek, jak i Zameczek, rzecz niebywała w całych Prusach. Pierwszy był symbolem władzy państwowej, w drugim urzeczywistniały się ambicje realnie tu sprawującej władzę rodziny rycerskiej (potem szlacheckiej, w końcu arystokratycznej). Gdyż Prusy Górne taką właśnie były krainą, w której więcej do powiedzenia mieli ci wszyscy szlachetnie urodzeni niż władcy kraju (czy to Zakon NMP czy dynastia Hohenzollernów – elektorzy i królowie Prus). Na kolejnej ekspozycji (wystawa: Historia pałacu Dohnów w Morągu) wysłuchaliśmy zatem opowieści o dziejach budowli, której zakamarki właśnie zwiedzaliśmy. Wybudowano ją w latach 1562-1595 w stylu renesansowym z inicjatywy Achacego zu Dohna, syna Piotra (o którym powiemy dalej) w ten sposób, iż do murów obronnych miasta doklejono dwa budynki i połączono je tzw. Błękitną Wieżą; później pojawiła się także wisząca w powietrzu galeria stanowiąca dużą osobliwość architektoniczną. Obiekt ten spalił się wraz z większą częścią miasta – w czym zawinił jakiś piekarz - w roku 1697, co stanowiło niepowetowaną stratę zwłaszcza dla bogatego wyposażenia, pełnego dzieł sztuki i rodzinnych pamiątek oraz bezcennego archiwum zawierającego dokumenty ważne dla historii całej krainy Oberlandu.

Odbudowa postępowała opornie na co wpływ miało wiele czynników, przede wszystkim zaś fakt, iż rodzina zu Dohna stała się bardzo potężna i opanowała większą część Prus (posiadali pond 90 majątków w powiatach morąskim, pasłęckim, ostródzkim i kętrzyńskim). Hrabiowie poszczególnych pięciu linii rodowych zajęci byli wznoszeniem przepysznych siedzib w Słobitach, Gładyszach, Markowie, Karwinach i Ławkach, zatrudniali w tym celu najlepszych europejskich architektów, nie szczędzili na te cele pieniędzy ani uwagi, zatem dla Morąga nie mieli już czasu ani serca. Wprawdzie skierowali tu swojego nadwornego architekta – słynnego Johanna Caspara Hindersina – a tenże opracował projekty przebudowy Zameczku na barokowy pałacyk, ale ślimaczyła się ta inwestycja i nigdy nie została do końca zrealizowana. Pastor Wedeke opisywał to tak:

Od czasu ostatniego pożaru Zameczek jest odbudowany, ale tylko część od zachodu nadaje się do mieszkania; cześć od południa szykują dopiero teraz […] Dziedziniec odgrodzony jest od miasta okratowanym murem. Przed pożarem od jednej wieży do drugiej, wysoko w powietrzu, biegła galeria, jak widzieliśmy to jeszcze nad murami dziedzińca kościelnego we Fromborku, o czym w kompendium geografii wydrukowanym w Królewcu mowa jest jako o niezwykłej rzadkości”.

Potem Zameczek vel Pałacyk został spalony przez Armię Czerwoną w roku 1945 tak skutecznie, iż pozostały tylko kikuty murów obwodowych: nie było dachów, stropów, stolarki i wnętrz. Późniejsza dewastacja wydawała się przesądzać o jego losach, a jednak odrodził się jak Feniks z popiołów i w połowie lat 80. XX wieku stał się jedną z filii Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie.

Następnie weszliśmy w krąg śmierci (wystawa: Luterańskie epitafia i portrety upamiętniające) i dłuższą chwilę spędziliśmy przed prawdopodobnie najcenniejszym eksponatem w kolekcji Muzeum Prus Górnych. Mowa o późnorenesansowym, namalowanym na desce sosnowej, epitafium wspomnianego Piotra zu Dohny i jego małżonki – Katarzyny z Czemów (von Zehmen). Obraz ten powstał w co najmniej dwóch fazach i wyszedł, jak się przypuszcza, spod pędzla Hansa Hennebergera z Królewca, syna słynnego uczonego i kartografa. Początkowo przedstawiał tylko Piotra i Katarzynę (ok. 1550 roku), później – ok. 1600 roku – został uzupełniony do sceny wielopostaciowej z ich ośmioma synami i córką oraz wzbogacony kompozycją zaczerpniętą z grafiki Albrechta Dürera z 1511 roku – sceną Trójcy Świętej. Którą to scenę zamalowano w 1624 roku, a ukazała się dopiero po renowacji w Słobitach.

Na tle panoramy Morąga, najstarszego zachowanego wizerunku oberlandzkiego miasta, wśród drzew, klęczą po lewej stronie przybrani w czarno-złote zbroje rycerze, zwracający ku nam swe dumne i nieustraszone oblicza. Pierwszym jest protoplasta tego wielkiego rodu, syn Stanislausa Dohny i Ursuli von Greysing, swego czasu niezwykle zadziorny dowódca wojskowy, znany z zuchwałych najazdów na warmińskie wioski, zdobywca Braniewa podczas wojny Polski z Zakonem NMP w latach 1519-1521. Wtedy właśnie i także podczas późniejszego 4-letniego rozejmu, poprzedzającego Hołd Pruski, nieustannie ścierał się z podkomorzym pomorskim Achacym Czemą, przez co jego zła sława dotarła aż do króla Zygmunta I Starego i była przedmiotem obrad sejmiku grudziądzkiego. Po wojnie panowie podali sobie ręce, a co więcej, Achacy oddał Piotrowi rękę swojej córki, Katarzyny. Znaleźliśmy choćby związki Piotra z Tolkmickiem – otóż od roku 1522 czerpał on dochody z gospodarki naszego nadzalewowego miasteczka, co w pewnej mierze przyczyniło się do wzrostu potęgi jego rodu. Przede wszystkim jednak wpływ na pomyślną fortunę mieli jego liczni synowie, przedstawieni na epitafium od najstarszego do najmłodszego. Jeden z nich, Albrecht, ukazany został w białej szacie. W ten sposób, jak wytłumaczyła nam to Pani Angelika, symboliczne przedstawiano postać człowieka, który zmarł młodo, przed rodzicami. Pozostali synowie osiągnęli dorosłość, zostali wojownikami i dyplomatami, dostąpili różnych urzędów i godności, rozjechali się po Europie. Henryk zu Dohna zginął w bitwie pod Parnawą na Inflantach walcząc dla króla Polski, Fryderyk osiadł w Szwecji, Jan i Krzysztof służyli w Danii, gdzie zmarli, Abrahama przygarnęła na zawsze Francja. W Prusach pozostał tylko najmłodszy Fabian (pan na Karwinach) oraz najstarszy Achacy (pan w Słobitach) – ten od budowy Zameczku w Morągu; tylko też on pozostawił po sobie męskich potomków kontynuujących rodzinne tradycje i realizujących ambicje, by stać się najpotężniejszą i najmożniejszą familią w Prusach, a choćby w Europie północnej.

Nie tylko w rzeczywistości, ale także jako namalowani, rycerze ci ciągle wędrowali. Epitafium zamówione do morąskiej fary zostało w roku 1903 przeniesione do neogotyckiego kościoła w Słobitach, gdzie malarz Bublitz z Królewca poddał je pracom konserwatorskim. Po wojennej zawierusze Tadeusz Balicki ocalił bezcenny obraz i znalazł dla niego schronienie w Młynarach, skąd w latach 60. XXwieku trafił do Muzeum Mazurskiego w Olsztynie, by w końcu, zatoczywszy koło, powrócić do Morąga, tym razem do Muzeum Prus Górnych. I tu zawisł w towarzystwie wielu innych dzieł, charakterystycznych wytworów protestanckiej sztuki sakralnej, stanowiących połączenie małej architektury, rzeźby i malarstwa. Przyjrzeliśmy im się z uwagą, największe wrażenie wywarło na nas nieco mniejsze, ale równie cenne epitafium siostry Katarzyny z Czemów – Justyny Borek (Borcke), także namalowane przez Hansa Hennebergera w roku 1591.

I tak szliśmy dalej i dalej, przez kolejne kolorowe pokoje wypełnione bogactwem zaaranżowanych ekspozycji (wystawy: Portret holenderski XVII wieku z galerii rodu zu Dohna; Okruchy przeszłości. Pamiątki z pruskich dworów; Z niepamięci. Rzeźby Adolfo Wildta z kolekcji Franza Rosego z Dylewa). Pani Angelika cierpliwie nam objaśniała te wszystkie niesamowite powiązania między dworami i rodzinami tworzące przewspaniałą i misterną konstrukcję kulturową Prus Górnych, po której pozostały nam tak naprawdę tylko fragmenty, tworzące imponujący zbiór w tych morąskich wnętrzach, ale stanowiące przecież tylko skromne świadectwo minionych dziejów. Historii, której dopiero musimy się nauczyć, którą dopiero poznajemy, która jeszcze przez lata będzie stanowiła dla wszystkich – badaczy, muzealników i widzów - prawdziwe wyzwanie.

Kiedy już napatrzeliśmy się na niezliczone meble, zastawy, żyrandole i obrazy (dużo, dużo naprawdę świetnych płócien) dotarliśmy wyczerpani do błękitnej sali zatytułowanej „Dynastia Orańska oraz jej powiązania z rodem zu Dohna”. Co się w niej znajduje nie byliśmy już w stanie zrozumieć, ale naszą uwagę przykuło złote lustro. Otóż ma ono ma taką adekwatność, iż kto się w nim odbije, przechodzi – jak Alicja z książki Lewisa Carrolla – na drugą stronę i pozostaje tam, poszukując, ruchem szachowego pionka, insygniów związanych z panowaniem dawnych rodów oberlandzkich. My dostrzegliśmy po drugiej stronie lustra nie tylko siebie, ale również osoby, które poznaliśmy w zeszłym roku, a które też przed nami odwiedziły już Muzeum Prus Górnych (jak np. Pani Magda ze Śliwicy czy Pani Małgorzata z Jachtklubu elbląskiego). Może jest to zatem tajemnicze, magiczne lustro, mówiące do nas:

Przystań, wędrowcze, zatrzymaj się w ciszy / A słowo z ust moich twe ucho posłyszy”.

(A to jest wiersz z kolejnego epitafium, którego już niestety nie ma w morąskiej farze).

{gallery}2025-04-07-d.b.{/gallery}

Dariusz Barton

Idź do oryginalnego materiału