Przyjaciele pomagają mu poskręcać ostatnie meble. Pan Artur dostał od Miasta nowe mieszkanie. Gdy wyjrzy się przez okno, można dostrzec wyrwę w zabudowie. To tu stał jego wcześniejszy dom – kamienica przy ul. Kraszewskiego 12. Ratując Maję i Sisi – dwa psy rasy chihuahua pan Artur nieomal zginął.
Marek Jerzak: Czy nie przeszkadza ci, iż z okien nowego mieszkania widzisz dziurę po swym dawnym domu, w którego pożarze prawie straciłeś życie?
Artur Gilewski: W kamienicy przy Kraszewskiego, której już nie ma, mieszkałem prawie 11 lat. Byłem zżyty z tym miejscem, z sąsiadami. Zresztą tu, gdzie mam teraz mieszkanie zawsze chciałem mieszkać. To bardzo ładna, pełna zieleni ulica. Mam poczucie, iż tuż obok doszło do tragedii, dlatego ulicę Kraszewskiego omijam bokiem. Jeszcze nie jestem w stanie przejść obojętnie obok tej wyrwy w zabudowie. Wciąż płoną tam znicze dla strażaków, którzy stracili życie.
M.J.: Potrafisz, chcesz w ogóle rozmawiać na temat tego, co wydarzyło się w nocy z 24 na 25 sierpnia 2024 r.? Jak wyglądał ten dzień?
A.G.: Było bardzo ciepło, więc około godz. 19 wybrałem się jeszcze na Termy Maltańskie. To, iż akurat tam, jak się później okazało miało pewne znaczenie. Wracając z basenu, wysiadłem przy Moście Teatralnym i dalej w kierunku Kraszewskiego poszedłem już pieszo. Dochodząc do domu, zauważyłem z daleka pewne zamieszanie. Na ulicy był dym i pełno straży pożarnej. W pierwszej chwili zastanawiałem się, czy dzieje się coś właśnie w mojej kamienicy. gwałtownie okazało się, iż tak. Dym wydobywał się właśnie z niej. Gdy tylko podszedłem, podbiegła do mnie sąsiadka.
– Artur, dobrze, iż jesteś, a gdzie masz psy? – zapytała.
Odpowiedziałem jej, iż zostały w mieszkaniu i natychmiast podleciałem do strażaków i mówię, iż jeszcze mam psy w mieszkaniu. Zaczęli między sobą rozmawiać i wypytywać, które mieszkanie jest moje. Dałem im klucze. Strażak na początku próbował wejść do kamienicy, ale było strasznie duże zadymienie.
M.J.: I straż zrezygnowała z próby wejścia?
A.G.: Zasugerowałem, by może ściągnąć psy przy pomocy strażackiego kosza na wysięgniku. Balkon był otwarty, więc psy pewnie tam siedziały. Strażak stwierdził jednak, iż najpierw zobaczymy, jak wygląda sytuacja w wejściu od podwórza. Tam stali już właściciele budynku. Ustawiłem się więc koło nich przy wejściu. Strażacy zaczęli zastanawiać się, czy jest bezpiecznie, czy można wejść do budynku. W pewnym momencie pamiętam tylko smugę ognia, która poszła z kamienicy i mnie powaliła.
M.J.: Czyli ty w ogóle choćby nie wszedłeś do środka?
A.G.: Nie, stałem na zewnątrz. Ja w ogóle nie miałem tam wchodzić. Strażak miał iść ewentualnie sam. Wcześniej doszło jednak w piwnicy do zapłonu i fala uderzeniowa aż mnie odrzuciła. Dostałem w plecy. Jak się okazało, w dużym stopniu uratował mnie plecak, w którym miałem schowany mokry ręcznik z pływalni. Inaczej plecy miałbym zesmażone tak jak ramiona. Rękawy lnianej koszuli przylgnęły do nich. Najgorzej jednak było z łydkami. Nic ich nie ochroniło. Byłem w krótkich spodenkach.
fot. materiały prywatne/Instagram
M.J.: Ból był pewnie niewyobrażalny…
A.G.: Nic nie czułem. Działałem pod wpływem adrenaliny.
M.J.: Ale widziałeś co się stało…
A.G.: Tak, widziałem, iż jestem cały poparzony. Wszystko się na mnie stopiło.
M.J.: Wstałeś jeszcze sam?
A.G.: Tak, wstałem sam. Jeszcze troszkę pomogłem właścicielowi kamienicy, którego podmuch też przewrócił. Pamiętam, iż podbiegł jeszcze chłopak z knajpy obok i pomógł go wyprowadzić na zewnątrz, na ulicę.
M.J.: I co było dalej?
A.G.: Wykonałem jeszcze kilka połączeń do pracy, iż prawdopodobnie nie przyjdę, bo jestem poparzony. Że chyba mnie zabiorą do szpitala. Zadzwoniłem do mamy i jeszcze do przyjaciela, bo miałem mu na drugi dzień w czymś pomagać. Dzwoniłem powiedzieć, iż nie przyjdę, bo chyba mnie zabiorą do szpitala. Mówiłem, iż był wybuch u mnie w kamienicy. No i wtedy mnie ta adrenalina puściła. Dostałem drgawek, ale akurat w tym momencie podjechała karetka. Rozcięli mi resztki koszuli i zaczęli mnie obkładać takim czymś, chyba specjalnym na oparzenia, nie wiem co to było.
M.J.: Cały czas byłeś przytomny?
A.G.: Tak, wszedłem sam do karetki. Zapytali mnie jeszcze, czy na coś jestem uczulony. Odpowiedziałem i… dalej już nic nie pamiętam.
M.J.: Kiedy się obudziłeś?
A.G.: Obudziłem się po dwóch i pół tygodnia od wybuchu.
M.J.: Masz jakieś przebłyski, cokolwiek? Może jakiś sen?
A.G.: Kompletnie nic. Dwa i pół tygodnia wycięte z życia. Wiem tylko, iż w tym czasie walczyłem o życie, ale też mnie już znajomi pytali, czy widziałem jakiś tunel i światło. Kompletnie nie mam żadnych wspomnień z tego okresu.
M.J.: A jak pamiętasz sam moment przebudzenia? Wiedziałeś dlaczego jesteś w szpitalu?
A.G.: Pamiętam, iż wówczas akurat moja mama była przy łóżku. Był też brat i bratowa. Wiedziałem, iż jestem w szpitalu, ale nie mogłem mówić, bo miałem rurkę w gardle. Pamiętam, iż całe ręce miałem owinięte. Nic nie mogłem nimi złapać. Potem stopniowo zaczęli ściągać ze mnie opatrunki.
M.J.: Czy wówczas mocno bolało?
A.G.: Nie, nie, cały czas byłem pod wpływem środków znieczulających.
M.J.: A jak czułeś się psychicznie? Uświadomiłeś sobie, iż nie masz już domu?
A.G.: Myślałem tylko o moich psach. Cały czas miałem nadzieję, iż udało się je stamtąd wyciągnąć. Dopiero po dwóch tygodniach dowiedziałem się, iż nie i to było ważniejsze od mieszkania. Cały czas jednak byłem pod wpływem środków, które zaburzały trzeźwość myślenia. Wmówiłem sobie nawet, iż moja chrześniaczka zmarła w wyniku jakiegoś wypadku. Nie wiem skąd mi się to wzięło w głowie. Szczęśliwie nie była to prawda. Żyje i ma się dobrze. Potem, gdy ściągnęli mi bandaże z nóg, a miałem tam wykonany przeszczep skóry, byłem przekonany, iż zrobili mi w szpitalu tatuaże. A to po prostu skóra ma w tym miejscu różne kolory…
M.J.: Pamiętasz, kiedy wstałeś pierwszy raz z łóżka?
A.G.: Najpierw leżałem na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Potem przetransportowano mnie na chirurgię plastyczną. Początkowo nie przyswajałem jedzenia. Lekarze badali mój układ pokarmowy, chcieli zrozumieć, dlaczego nie działa prawidłowo. Tam też już przydzielono mi rehabilitantkę. Nim wstałem, prowadziła ze mną rehabilitację przez dziesięć dni. Pracowaliśmy nad wzmocnieniem mięśni, bo byłem strasznie słaby. Najpierw wykonywaliśmy ćwiczenia tylko w łóżku. Potem chodziłem już z balkonikiem. Nie sądziłem wcześniej, iż w trakcie kilku tygodni mięśnie mogą tak zaniknąć. Ważyłem jakieś 47 kg. Przerażało mnie to.
M.J.: Co konkretnie?
A.G.: No właśnie to, iż nie mogłem się za bardzo ruszać. Bałem się, iż już nigdy nie wstanę z łóżka, iż nie będę mógł chodzić.
M.J.: Pamiętasz swoją pierwszą wizytę na Jeżycach po powrocie do zdrowia?
A.G.: Tak, było to na początku grudnia. Ul. Kraszewskiego już była otwarta, po moim dawnym domu nie było jednak śladu. Nie widziałem więc zgliszczy. Wrażenie cały czas robią na mnie tylko te znicze.
M.J.: Myślisz, iż kiedyś będziesz potrafił normalnie przechodzić ul. Kraszewskiego? Być może na miejscu spalonej kamienicy powstanie jakiś nowy budynek. Może znajdzie się w nim ponownie knajpka ze śniadaniami. Będziesz w stanie tam wejść?
A.G.: Myślę, iż tak. Mimo tej tragedii jestem dosyć silny.
M.J.: Masz poczucie, iż uniknąłeś śmierci? Gdy leżałeś w szpitalu, rozmawiałem z twoim lekarzem. Był profesjonalny, nie chciał udzielać informacji. Mówiąc jednak o tym, iż twój stan jest poważny, jego głos nie brzmiał optymistycznie.
A.G.: Oczywiście, mój stan był bardzo poważny. najważniejsze było chyba to, iż gwałtownie zdecydowano o przewiezieniu mnie do Nowej Soli na specjalny oddział pooparzeniowy. To, iż przeżyłem, to może też efekt tego, iż czułem, iż miałem jeszcze coś do spełnienia na tym świecie. Może dlatego przeżyłem.
M.J.: Jaki jest twój stan teraz? W ilu procentach byłeś poparzony?
A.G.: Prawie w siedemdziesięciu procentach. Teraz jeszcze odczuwam trochę, iż mam problemy z prawą nogą. Na kolanie miałem otwartą ranę. Wydaje mi się, iż to od przeszczepów albo ściągali po prostu tę skórę pooparzeniową. I jeszcze po prostu tę nogę trochę odczuwam i czasami nieco ona mi drętwieje. Wszędzie swędzi mnie skóra.
M.J.: Ale z czasem jest lepiej?
A.G.: No właśnie mam wrażenie, iż swędzi teraz choćby bardziej.
M.J.: Zawsze mówiło się, iż jak swędzi, to się goi.
A.G.: Faktycznie. Nie wiem, czy ta skóra jest na zewnątrz bardziej dotleniona i szybciej się goi. Nie znam się na tym. Nakładam jednak znieczulające maści i właśnie wybieram się na konsultację do dermatologa. Zobaczymy, jak będzie też z bliznami. Na ramieniu powstały bliznowce, ale na samych dłoniach chyba nie będę miał blizn pooparzeniowych. Te przebarwienia chyba nieco nikną. Mam też specjalny kombinezon, który uciskowo działa na blizny, żeby one nie rosły i dzięki niemu też bledną.
M.J.: Ze wszystkich rannych w końcu chyba ty najbardziej ucierpiałeś.
A.G.: Mnie najbardziej żal tych strażaków, iż jednak zostawili rodziny. To jest straszne.
M.J.: Kto jest temu winny?
A.G.: Nie wiem. Dla mnie to jest nieodpowiedzialne. Jak właściciele firmy mogli przechowywać w budynku mieszkalnym takie ilości akumulatorów? Nie byłem świadomy, iż mieszkam na tykającej bombie.
M.J.: Czy właściciele tej firmy kontaktowali się z mieszkańcami? Chcieli jakoś pomóc, może coś wyjaśnić?
A.G.: Nic mi o tym nie wiadomo. Ludzie mówią, iż w psychiatryku siedzą, żeby nie iść do „kicia”. Jaka jest prawda, nie wiem.
M.J.: Masz jakieś marzenie teraz, na ten 2025 rok? Co byś chciał, żeby się wydarzyło?
A.G.: Chciałbym już wrócić do pełnego zdrowia, by wrócić do pracy. Póki co nie mogę jeszcze w pełni władać rękoma. Cieszę się, iż przez cały czas mogę liczyć na pomoc przyjaciół.