W piątek 19 kwietnia, o godzinie 10:00, na Al. Niepodległości w Warszawie doszło do niecodziennego wypadku. Kierowca rzadkiej elektrycznej limuzyny, Lucid Air (w Polsce jest zaledwie kilka takich), zjechał z pasa ruchu i uderzył czołowo w masywny słup sygnalizacji świetlnej. Kierowca opuścił samochód, a zaledwie 30 sekund po zderzeniu przód auta zaczął się palić.
Zarówno wypadki z udziałem aut spalinowych, jak i elektrycznych, rzadko kończą się pożarem. Strażacy nie wiedzą co było przyczyną w tym przypadku. Auto ma gigantyczny (280 litrów) przedni bagażnik pod maską, w którym znajdować mógł się łatwopalny ładunek. W niektórych wypadkach przyczyną może być też czynnik klimatyzacji. Jednak bardzo prawdopodobną przyczyną wydaje się być uszkodzenie części ogniw baterii litowo-jonowej auta.
Pożary samochodów elektrycznych. Dlaczego wybuchają i jak je gasić
Zgniecenie ogniwa może doprowadzić do zetknięcia się dodatniej i ujemnej elektrody, prowadząc do niekontrolowanego szybkiego przepływ elektronów między nimi, co błyskawicznie rozgrzewa ogniwo i doprowadza do topienia się membrany (jest z plastiku) oraz rozkładu tlenków metali na elektrodzie. To zwiększa ciśnienie wewnątrz ogniwa i prowadzi do uwalniania się na zewnątrz − przez wentyle bezpieczeństwa − gazów i par, które mogą się zapalić, prowadząc do zajęcia się np. plastikowych części poszycia auta, takich jak zderzak, deska rozdzielcza czy fotele.
Lucid Air, który uległ wypadkowi, najprawdopodobniej wyposażony był w akumulator o dużej pojemności: 112 lub 118 kWh (większość aut sprzedawanych w tej chwili na rynku ma 60-80 kWh). Składa się ona z 6600 cylindrycznych ogniw litowo-jonowych − tzw. paluszków (podobnych do tych, jakie mamy np. w pilocie do telewizora).
Ze względu na tak dużą pojemność, ogniwa są bardzo mocno upakowane, z chłodzeniem od góry (a nie z boku, między ogniwami). W razie wypadku, który rozłącza instalację wysokiego napięcia w aucie dzięki pirotechniki, chłodzenie ogniw przestaje działać, a gdy uszkodzonych zostanie kilka z nich, to gwałtownie nagrzewają się od nich kolejne ogniwa, a od tych następne i tak zaczyna się pożar baterii. Zatrzymać może go dopiero schłodzenie dobrych ogniw, gdzie ucieczka termiczna jeszcze nie wystąpiła i wypalenie się tych ogniw, gdzie ucieczka już trwa (pojedyncze ogniwo wypala się w ciągu ok. 2 minut).
Dlatego gaszenie baterii auta elektrycznego polega po prostu na schładzaniu baterii zwykłą wodą. Robi się to najczęściej przez 30-45 minut, po czym sprawdza czy bateria ma 50 st. C lub mniej. Następnie sprawdza się czy temperatura nie rośnie i o ile przez pół godziny bateria się nie nagrzewa, akcja gaśnicza jest kończona.
Tak właśnie strażacy postąpili w tym wypadku. Jak poinformował nas st. kpt. Krzysztof Wójcik z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej, gdy ratownicy dojechali na miejsce zdarzenia (po ok. 7 minutach), samochód był już cały w ogniu. Udało się go ugasić w ciągu ok. 10 minut, po czym strażacy jeszcze je chłodzili, przygotowując się do usunięcia auta ze skrzyżowania. Okazało się jednak, iż odbiór ciepła z baterii był niewystarczający w stosunku do tempa ucieczki termicznej w ogniwach i z samochodu przez cały czas wydostawały się produkty rozkładu ogniw, które osiągnęły w końcu ilość, stężenie i temperaturę zapłonu, co dobrze ilustruje to nagranie.
Pod wpływem uderzenie i temperatury, uszkodzeniu uległa obudowa baterii auta. Część ogniw zaczęła wypadać z samochodu, co – de facto – ułatwiało gaszenie auta. Po jego usunięcia ze skrzyżowania na bok, strażacy zdecydowali o jego obróceniu na bok, aby ułatwić sobie dostęp do chłodzenia ogniw w razie dalszej potrzeby. Okazało się jednak, iż spód baterii, wykonany z kompozytu epoksydowego, jest zniszczony na tyle, iż można go oderwać, dzięki czemu ogniwa wysypały się z auta. Okazało się to najlepszym sposobem na pozbycie się problemu ich dalszej ucieczki termicznej. Zdecydowana większość z nich, o ile nie wszystkie, były już jednak wypalone.
Tak szybka reakcja termiczna w baterii po uderzeniu auta z umiarkowaną prędkością może wskazywać na poważną kwestię do poprawy przez amerykański start-up. Nie tak dawno publikowaliśmy zdjęcie naszego czytelnika, który w wypadku na Słowacji zderzył się czołowo z innym autem. Pomimo znacznej siły uderzenia, bateria wyszła z tego zdarzenia bez szwanku.
Jeszcze gorsze dla baterii zderzenie boczne w słup z prędkością aż 75 km/h przeprowadziła niemiecka Dekra. Ten Nissan Leaf także przetrwał zderzenie bez wybuchu pożaru. Jednak są to stare konstrukcje, z ogniwami w bardziej elastycznych saszetkach, a nie paluszkach, ułożonymi znacznie rzadziej (pojemność baterii tych nissanów jest kilkukrotnie mniejsza niż w Lucid Air).
Z jednej strony zatem ogniwa aut są coraz ściślej upakowywane, jednak z drugiej strony producenci sięgają po coraz bezpieczniejsze chemie baterii i dodatki ograniczające palność elektrolitów.
Ze statystycznego punktu widzenia walka toczy się jednak o ograniczenie prawdopodobieństw takich zdarzeń o dziesiąte i setne części procentów. Przypomnijmy, iż ryzyko pożaru baterii auta elektrycznego jest w Polsce mniejsze niż ryzyko śmierci w wypadku drogowym w aucie spalinowym.
Na koniec, warto zrozumieć, iż temat wypadku i pożaru auta elektrycznego w centrum Warszawy trafił na pierwsze strony pewnie większości portali w Polsce, choćby tych, które motoryzacją czy bateriami nie zajmują się praktycznie nigdy, poza pożarami, bo te budzą emocje i zapewniają kliknięcia. Budzi jednak też przeświadczenie w czytelnikach, iż to częste sytuacje, albo dotyczą jednego napędu aut.
Tymczasem w Polsce każdego dnia płonie 20 samochodów spalinowych, o czym zwykle najwyżej wzmiankuje lokalna prasa. Najczęściej są to samozapłony na parkingach lub podczas jazdy. Natomiast pożary w wyniku wypadku drogowego są zdecydowanie rzadsze, ale też zdarzają się bez względu na napęd auta.
Tydzień temu po zderzeniu dwóch aut spalinowych pod Gliwicami w jednym z nich wybuchł pożar. Miesiąc temu w wyniku uderzenia w słup energetyczny zapaliło się spalinowe BMW. Kierowca zdążył opuścić auto, ale dwaj młodzi mężczyźni podróżujący na tylnej kanapie spłonęli we wnętrzu. W styczniu auto spalinowe wpadło do rowu, w wyniku czego samochód się zapalił i całkowicie spłonął przed przyjazdem strażaków. W listopadzie także doszło do pożaru samochodu spalinowego w efekcie wypadku. Na szczęście kierowca zdołał opuścić auto o własnych siłach. Samochód spłonął jednak doszczętnie. We wrześniu na autostradzie A1 staranowane zostało inne auto spalinowe. Podróżująca nim trzyosobowa rodzina nie zdołała wyjść z samochodu przed rozwinięciem się pożaru. Półtora roku temu po wypadnięciu z drogi innego spalinowego BMW, auto także się zapaliło. We wnętrzu spłonął kierowca. Dwa dni temu na parkingu eksplodowała instalacja LPG samochodu osobowego, rozrywając dach auta. Szczątki znaleziono kilka metrów dalej. O większości z tych zdarzeń nigdy nie słyszeliśmy, bo to powszechny problem, na który prasa nie ma miejsca na swoich łamach. Poświęca je tylko wyjątkowym wydarzeniom i nowym technologiom budzącym obawy czytelników, bo to zwiększa liczbę kliknięć.