Ślęża jak wulkan gorąca

2 tygodni temu

O Ślęży napisano już bardzo dużo, porównywano ją do króla otoczonego gwardią przyboczną, którą stanowią sąsiednie wzniesienia – Gozdnica, Stolna i Wieżyca. Nazywano „ozdobą, koroną krainy”, „klejnotem natury”, środkiem, a tym samym symbolem Śląska. Ze względu na jej położenie miała być doskonałym „kompasem podróżnika”*. Mieszkańcy podślężańskich wiosek, czujnie obserwujący przyrodę, uznawali ją za nieomylną „wyrocznię pogody”. Byli tacy, którzy widzieli w niej pływającą na morzu samotną górę lodową, inni porównywali ją do Olimpu, wszak tu w zamierzchłych czasach mieszkali słowiańscy bogowie, a szczyt góry często, tak jak siedziba greckich bóstw, chował się w chmurach. Osobom, które podróżowały do Włoch, jej kształt kojarzył się z Etną i Wezuwiuszem, szczególnie iż w czasach nowożytnych popularne było przekonanie, iż Ślęża jest zastygłym wulkanem. Góra jako nieczynny wulkan, śląski Wezuwiusz, działała na wyobraźnię. Nic dziwnego, iż pewnego razu narodził się pomysł, aby ślężański wulkan ożył i zapłonął żywym ogniem!

Na pomysł stworzenia największego teatralnego widowiska świata, które oglądać miały setki tysięcy mieszkańców Śląska, prawdopodobnie w 1801 roku wpadł Karl Friedrich Benkowitz, publicysta. Efekt przedsięwzięcia, z założenia już „wielkiego i pociągającego”, miał być widoczny w całej prowincji z odległości choćby 150 kilometrów. W „Schlesische Provinzialblӓtter” ukazały się od maja do sierpnia 1801 roku trzy artykuły (możliwe, iż autorstwa Benkwitza) dotyczące ożywienia Ślęży. W pierwszym z nich mówiono o pewnej osobie, która oglądając Wezuwiusza z wielu stron, stwierdziła wielkie jego podobieństwo do Ślęży. W tekście wskazano na to, iż Wezuwiusz i Ślęża formą są niemal identyczne jako izolowane masywy górskie, obydwa otoczone kilkoma mniejszymi wzniesieniami. Widowisko miało mieć miejsce w lecie, najlepiej 3 sierpnia, aby przy okazji uczcić trzydzieste pierwsze urodziny króla Fryderyka Wilhelma III. Planowano, iż na pół godziny przed zachodem słońca widzowie ujrzą wydobywający się ze szczytu góry potężny słup pary, który z nastaniem zmroku zamieni się w wysoki słup ognia. Dla większego realizmu z ognia miały wylatywać obłoki pary i płonące odłamki. Całe przedsięwzięcie dokumentowaliby artyści w formie rysunków. W czasopiśmie ogłoszono subskrypcję na organizację widowiska, bo koszty jego zrealizowania oceniono na bardzo wysokie. Prawdopodobnie, aby osiągnąć opisane efekty, chciano wykorzystać materiały wybuchowe i sztuczne ognie, konsultowano się w tej sprawie z „doświadczonym artylerzystą”.

Pomysł spotkał się z jednej strony z zainteresowaniem (zebrano w miarę gwałtownie część potrzebnej kwoty) i aprobatą, z drugiej strony wiele osób wyśmiewało go jako absurdalny, wymagający dużych nakładów pieniężnych, które można wydać na bardziej pożyteczne rzeczy. Dyskusję ucięła decyzja właścicieli Ślęży, klasztoru Najświętszej Marii Panny na Piasku. Opat nie wyraził zgody na urządzenie ogniowego widowiska ze względu na obawy, iż zniszczone zostaną plony u stóp Ślęży, oraz możliwość rozprzestrzenienia się pożaru i dużych ewentualnych strat z tym związanych. Zaraz też uaktywnili się przeciwnicy pomysłu, pisząc w lokalnych czasopismach o tym, iż należy uszanować „starożytną godność” góry, która powinna zachować swe milczenie (Ślężę nazywano przez pewien czas Silentia, od łacińskiego słowa „silentium” – milczenie), a przeobrażanie spokojnej Ślęży w „złośliwego Wezuwiusza” nie ma raczej sensu.

Do pomysłu nigdy nie wrócono. Dopiero ponad sto lat później na cześć żelaznego kanclerza ogień zapłonął w ogniowej czarze na kamiennej wieży Bismarcka zbudowanej na Wieżycy. Dzisiaj na szczycie śląskiego Wezuwiusza czasami widoczny jest dym z ognisk, przy których po zdobyciu Ślęży turyści pieczą kiełbasę, a podnóże góry płonie jasnym ogniem kwitnącego rzepaku.

*wszystkie określenia Ślęży pochodzą z „Podróż na Górę Ślężę w roku 1736”, Gottfried Heinrich Burghart, w tłum. Wojciecha Kunickiego

Tekst i zdjęcia: Marta Miniewicz, Stowarzyszenie TUITAM

Idź do oryginalnego materiału