Strażniczka nieumarłych / 25 / Shadow

publixo.com 2 miesięcy temu

W czasie, kiedy towarzystwo w Pustelni główkowało, jak rozwiązać problem nieznanej przypadłości, bez potrzeby angażowania w to Ałtula, Demof krążył po grocie i zaciskał szczękę z nerwów. Fakt, iż Quint przysłał po niego siewców, jeszcze bardziej pogłębił nienawiść, jaką darzył te cieniolubne istoty.
Na planecie było tyle plemion, a oni przy każdorazowym wyjściu na powierzchnię, musieli osuszyć z krwi paru jego ludzi. Ponoć była słodka i szybciej regenerowała. Bywały okresy, iż powalali do piętnastu osobników podczas jednego wymarszu.
Ałtul również zawiódł. Obiecał, iż w przeciągu jednego cyklu słońc dostarczy substancję, która podtrzymywała energię w pomarańczowym kamieniu. Nie dotrzymał słowa. Nie raczył choćby wysłać kogokolwiek z wyjaśnieniami, a blask był słabszy, niż płomień w dogasającej pochodni. Kiedy zgaśnie, wszystko, co go otacza, wyschnie. Co wtedy? Z kim ruszy do boju?
– By to szlag – fuknął i uderzył pięścią w poręcz tronu. – Nikomu nie można ufać na tej przeklętej planecie. Od siebie owszem, jednak w drugą stronę już powstają schody. Co robić?
Zacisnął palce na stole i mocnym szarpnięciem, wyrwał ciężki kamień, na którym leżały księgi i stał pucharek z okowitą. Brzęk przykuł jego uwagę, ale gwałtownie powrócił do wyładowywania frustracji. Cienie, które przeważnie mu towarzyszyły, były niewidoczne, wciśnięte w pułap niemal po ostatnie strzępy falującej formy.
– Obrońco!
Z wrót wylazła psia głowa. Zwierz ziewnął i wlepił ślepia w poddenerwowanego pana.
– Każ przyprowadzić tego, który przeżył, natychmiast! Albo coś z niego wyciągnę, albo zwariuję.
– Zrozumiałem. – Zniknął.
Demof powrócił do rozmyślań. Coraz częściej przyłapywał się na tym, iż najprawdopodobniej popełnił błąd, rozszarpując wampiry, które zostały po niego posłane. Mógłby przekroczyć nieosiągalne rewiry i poobserwować, jak egzystują. Niby istniał korytarz, który łączył podziemia z ich twierdzą, jednakże po przejściu paru stóp, za każdym razem natrafiał na niewidoczną barierę. Próbował wszystkiego, aby ją zburzyć – na marne.
Kiedy zamiarował oddać kopniaka w palik, który podtrzymywał deski z wolumenami, kątem oka zauważył, iż szpara w drzwiach samoistnie zwiększa powierzchnię. Obrońca nigdy tak nie robił. Zawsze na chama wciskał mordę i resztę.
– Strasznie cuchniesz – doleciało. – Całe to wnętrze potrzebuje przewietrzenia.
Demon zastygł. Głos był mu, jakby znajomy.
Trzask, pył z pękających desek zaczął dryfować wokół wejścia. Demon kichnął, osłonił usta i nos. Kiedy przez przymrużone oczy spojrzał w stronę odgłosów, wypatrzył jasny kształt. Wiedział, iż ma nieproszonego gościa.
– Kto do licha? – Uniósł skrzydła.
– Wyskakuj!
Mieszkaniec wrót z prędkością błyskawicy został wypchnięty poza deski. od dzisiaj jego azylem była ściana, na której spoczął. Nie skomlał, jedynie zamknął oczy i wystawił język. Oddychał, ale krew ściekająca z rozharatanej szyi nie wróżyła długiego żywota.
– Nigdy więcej. Na co mi przyszło. Co za uparty i niechlujny futrzak.
Demof poczuł na plecach zimne krople potu. Złość wyparowała. Zdał sobie sprawę, iż może liczyć jedynie na siebie. Skoro ktoś dotarł, aż tutaj, oznaczało, iż stwory, które krążyły korytarzami, prawdopodobnie skończyły jak ten w kącie.
– Nareszcie.
Kudłaty, wielki zwierz wkroczył na piach. Przeciągnął łapą po szerokim nosie i wlepił czarne ślepia w oszołomionego demona. Cienie wyciągnęły wici i zaczęły dotykać jego skręconych rogów. Wystarczyła uniesiona ręka, aby znikły.
– Co tak stoisz? Dotrzeć do ciebie graniczy z cudem. Obstawiłeś podziemia, jakbyś spodziewał się zagłady.
– Febo – wydukał; kolana poszły na boki. – To niemożliwe.
– Witaj, bracie. – Uściskał skamieniałego, odwzajemnił; choćby łezka zajrzała do kącika oka. – Nareszcie trafiłem na twój ślad. Od tak dawna przemierzam kosmos, iż już straciłem rachubę czasu.
– Jak?
– Jakiś jegomość odwiedził nas na Aqwermie i powiedział, gdzie przebywasz. Nie za bardzo miałem ochotę na kolejną teleportację, bo dopiero co zdołaliśmy podbić upartych Hejnów, jednak był tak przekonujący i zdeterminowany, abyś opuścił te ziemie, iż po krótkiej naradzie z braćmi, postanowiłem mu ulżyć.
– Jak wyglądał?
– Człowiek ogień, a co? – Febo obserwował brata nadzwyczaj uważnie. Miał dziwny wyraz twarzy.
Wutern, pomyślał. przez cały czas nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał. Po tym wszystkim, co przeciwko niemu zrobił. Był zaskoczony i wdzięczny jednocześnie. Pozostawało pytanie dlaczego?
– Zwijaj majdan i wracamy do domu. Nie… zapomniałem, iż miałem po niego wrócić – rzucił Febo i zasiadł na tronie.
– Nie mogę. – Demof odsłonił łydkę i zrobił rybią minę. – Nie ma!
– Czego?
– Piętno zniknęło. – Szeroki uśmiech wpełzł na wąskie usta gospodarza.
– Tak, coś wspominał. Teraz już rozumiem, dlaczego użył magii.
– Zdjął kajdany i przejął ograniczenia na siebie.
– Taaa. Nie wyglądał za dobrze, kiedy go zostawiałem, więc ruszaj zadek i wyłazimy z tej trumny. Nigdy nie łamię danego słowa, a lecąc tutaj, zauważyłem, iż jakaś kobieta stała na skałach i obserwowała teren. Co tym razem nawywijałeś? Tkwisz tutaj jak w klatce, więc prawdopodobnie są ku temu powody. Gdzie moja najukochańsza z sióstr?
– U Juniga – rzekł. – Jak załatwimy sprawę, o której wspomniałeś, podlecimy tam. prawdopodobnie się ucieszy. Zobaczysz również, jak wyglądają Mern i Derm. Byli jeszcze kurduplami, kiedy zostaliśmy brutalnie usunięci z prawowitych ziem.
– Nie macie czego żałować. Ciągle walczymy z klanem wuja i nic nie zapowiada końca. Ojciec poległ jakiś czas temu, a matka dzielnie nam dopinguje. Werf przejął twoje obowiązki i tak jakoś żyjemy. Nic szczególnego. Masz potomków?
– Nie żyją – wydukał demon i zaczął kluczyć wzrokiem po pomieszczeniu.
– Kobieta?
– Właśnie… Durmia. Co z nią zrobię? Uwolnić, zabić, czy darować?
– Jest więźniem? Czego się dopuściła? – Febo zatarł ręce. Uwielbiał takie historie.
– Zdrada.
– To wszystko – prychnął i podszedł do demona; owłosiona ręka spoczęła na napiętym karku.
– Mało?! Spółkowała z wilkołakiem, mają syna, a na domiar złego, kiedy odkryłem prawdę i ją ukarałem, jej luby zgładził moich synów. Z czasem podniosłem skrzydła, które ciągałem po ziemi i teraz mam problem. Co czynić?
– Wypuścić – zasugerował. – Niebawem i tak nas tutaj nie będzie. Niech robi, co chce, a ty będziesz miał czyste sumienie. Jednak powiem ci, iż nie zazdroszczę doświadczeń na obcej ziemi. Trzeba było posłuchać ojca i poślubić Desmi. Wiesz, iż przez cały czas na ciebie czeka.
– To miłe. Sachmet również mnie opuściła. Miałem sporo czasu, aby przemyśleć swoje życie i doszedłem do wniosku, iż źle nim pokierowałem. Żałuję większości czynów, których się dopuściłem.
– Dość tych smętów. Weź paru ludzi, każ komuś ją uwolnić i ruszamy. Jak wrócimy, prawdopodobnie jej tutaj nie będzie, a my będziemy mieli chwilę, aby porozmawiać. Tropiciel również będzie nam potrzebny, bo mam przeczucia, iż twój wybawca zmienił lokum. Był na otwartej przestrzeni.
– Obrońco! – zawołał Demof. – No tak, nie odpowie.
Otaksował zwierzę wzrokiem i podszedł. Pochwycił za futro i przyłożył palce do ugryzienia.
– Musiałeś go zabić. Tyle wieków mi służył. Skąd ja teraz wezmę drugiego takiego?
– Na Aqwermie jest ich pełno. Zawołaj kogokolwiek, bo czas nagli.
Demof nie lubił opuszczać groty. Przywykł do bierności. Jednak nie miał wyboru i przelazł przez rozwalone wrota. Wrócił po chwili i zasiadł obok brata na poręczy tronu.
***

Czerwone słońce już prawie w całości przysłoniło swojego jasnego towarzysza. Demof z bratem szybowali po bezchmurnym niebie, a dołem gnało stado demonów. Były rozjuszone, jakby przeczuwały, iż coś złego wisi w powietrzu. Febo zawisł i wskazał ręką na pobliski szczyt.
Kobieta o jasnych, długich włosach stała okrakiem i skupiała na nich spojrzenie.
– To ona – zakomunikował.
– Takiego widoku się raczej nie spodziewałem. Do czego to wszystko zmierza? Skoro przywracają do żywych potwory, co będzie dalej?
– Ktoś groźny?
Febo nagle zatęsknił za domem. Tam przynajmniej wiedział, z czym ma do czynienia. Tutaj było ładnie, ale zbyt tłoczno jak dla niego.
– Krwiopijczyni chodząca w blasku słońca – fuknął i podfrunął bliżej brata.
– Wampiry, tutaj? – Wydął usta. – Nie płonie? Jak?
Nie tego oczekiwał, kiedy tutaj leciał.
– Gorzej. Mutanty. Ruszajmy dalej. Jest sama, więc prawdopodobnie tylko węszy i knuje. Mam nadzieję, iż już mnie tutaj nie będzie, bo to, co nastanie, będzie początkiem końca.
Jakiś czas później Febo zaczął opadać. Postawił stopy na chłodnym piasku, podwinął skrzydła i zaczął taksować okolicę. Był pewien, iż to tutaj i jak przewidział, po płomiennowłosym mężczyźnie nie było śladu.
– Jak reszta do nas dołączy, od razu puść zwiadowcę, niech zwąchuje – zasugerował i wsparł plecy o uschnięty pień. Cień dobrze mu zrobi. Mózg potrzebował wytchnienia od ciągłego myślenia.
– Nie będzie takiej potrzeby. Spójrz. – Demon wskazał na koślawy zapis na piachu: „Weermt”.
– Pustelnia. To tam, gdzie przebywa Sachmet i Junig?
– Tak – przytaknął. – Moje potworki są blisko. Poczekamy, bo muszę im przekazać, co dalej. Brat nie wpuści ich do środka, więc szkoda, aby przebywały na powierzchni. Zresztą, pozostawiłem na warcie garstkę, a ci, co spoczywają w otchłani, nie wyjdą bez wezwania.
***

Kirlu nie mogła przepuścić okazji, która stwarzała idealne warunki do przekroczenia bramy Merlogni. Z odczytu, jaki uzyskała z krwi Jundy, doskonale znała jej rozkład i wewnętrzne zasady. Był tam ktoś, kogo potrzebowała do realizacji planu, ale będzie mały problem, aby go stamtąd wyciągnąć.
Krocząc śmierdzącym tunelem, odnosiła wrażenie, iż jest obserwowana. Słyszała o ocznych szpiegach, którzy przekazywali obrazy bezpośrednio na źrenice pana. Żółte punkciki w ścianach nie wpływały na nią relaksująco. Miała mało czasu, a puste korytarze nie miały końca. Zdziwił ją ten widok. Widziała zasoby, jakie wyszły na powierzchnię. Zaczynała główkować, co Demof zrobił z pozostałymi. Pochodni było coraz mniej, a ścianki opadały, utrudniając poruszanie. Przygarbiła plecy i parła dalej.
Nie uszła za daleko, kiedy wyłapała kobiecy tembr głosu. W pośpiechu zapomniała o Sachmet. Nie chciała na nią trafić, bo przywoła wspomnienia. Na pewno ją zaatakuje i podniesie larum. Nic złego nie uczyniła, ale była siostrą Akilli – wystarczy.
– choćby nie miał odwagi spojrzeć mi w twarz – doleciało do jej uszu. – Mam opuścić te progi?
– Nie wiem, pani. Miałem rozkaz, aby cię uwolnić, to wszystko.
– Dlaczego tutaj tak pusto? – głos jej drżał.
– Nie wiem nic więcej, poza tym, co już powiedziałem. – Odziany w czarne szaty włochaty stwór wkroczył na korytarz; Kirlu czmychnęła za pobliską wnękę.
Durmi była zagubiona. Nie rozpoznawała otoczenia ani nie znała poddanych, których mijała po drodze, zanim dotarła do azylu męża. Merlognia była w opłakanym stanie. Słabo oświetlona i ten zapach. Westchnęła, wzruszyła ramionami i zasiadła na tronie. Wsparła głowę na rękach i zdmuchnęła z policzka czarne pasemko. Nie wiedziała, co dalej i bała się tego, co ujrzy na powierzchni.
Ciekawość zwyciężyła z rozsądkiem. Wampirzyca postanowiła podejść pod uchylone drzwi i zerknąć. Tron sam w sobie świecił i było go widać z daleka. Postać, która na nim spoczywała, nie była tą, o której myślała. Wsadziła głowę głębiej i taksowała zarys szczupłej sylwetki.
– Co teraz? – Żona demona uniosła głowę i dostrzegła chybotliwy cień na oświetlonych kamieniach.
– Durmi – szepnęła wampirzyca. – Co jeszcze odkryję, zanim dopnę swego? Myślałam, iż tkwi w podziemiach. Co ten sierściuch kombinuje?
Wzięła głęboki wdech – gwałtownie pożałowała; smród – i wkroczyła do pomieszczenia, kierując kroki wprost na gospodynię.
– Demofa nie ma – oznajmiła i przez cały czas patrzyła przed siebie, podtrzymując rękoma brodę.
– Wiem – głos był miękki. – Odzyskałaś wolność. Mąż w końcu poszedł po rozum do głowy.
Prawdę powiedziawszy, wampirzyca oczekiwała cieplejszego przywitania, ale nie miała o to do przyjaciółki pretensji. Samotność odmienia, a rozłąka zaciera to, co było. Zresztą, Durmi była brudna, co wskazywało, iż niedługo cieszy się wolnością.
Znały się, jeszcze zanim została żoną demona. Fakt, iż pochodziły z innych środowisk, nie miał wpływu na zażyłość, która pomiędzy nimi rozkwitła. Po uwięzieniu Kirlu nieraz prosiła, aby Demof zmienił zdanie, jednak żadne argumenty do niego nie trafiały. Na początku pozwalał odwiedzać żonę, jednak kiedy usłyszał, iż Kirlu przekazuje jej informacje o synu, zakazał widzeń.
Dlaczego demon, który pałał nienawiścią do wampirów, zezwalał na to wszystko? W przeszłości wampirzyca uratowała jednego z żyjących wówczas synów przed uwięzieniem w ciele Werkmuna. Fakt, iż odwiedziny były sporadyczne, przytaknął i wyrównali rachunki. Na tej dziwnej planecie, coś, czym oddychali, wywoływało mętlik w głowie i tłamsiło zasadę, aby stać murem jedynie po stronie swoich. Co z tego wynikło? Chaos, niedomówienia i nieustające walki, aby udowodnić swoją wyższość.
– Nie wiem. Nie miałam okazji spytać. – Durmi poderwała ciało i zaczęła krążyć wokół świecącego kamienia. – Miałam nadzieję, iż coś uległo zmianie, ale wnioskuję, iż dalej mnie nienawidzi. Nie ma sensu tutaj tkwić. Smirt przez cały czas koczuje w zalanych jaskiniach?
– No… już nie. Właśnie w jego sprawie tutaj przybyłam. Jest gdzieś tutaj w objęciach pożeraczki.
– Ahtyl! Żyje?! – W mgnieniu oka była przy przybyłej i ze zniecierpliwieniem oczekiwała odpowiedzi, miętoląc obszerną, ciemną szatę.
– Nie wiem.
Nie pociągnęła wątku, bo nie miała pewności, czy przeżył spotkanie z Demofem. Nikt o nim nie słyszał ani na niego nie natrafił.
– Coś ukrywasz, znam cię. Mów – naciskała.
Demonica nie potrafiła ustać w miejscu. Potrzebowała czegoś, co uspokoi nerwy. Skierowała wzrok na starą szafkę i już wiedziała, co zrobi. Nie przeciągając, podeszła i chwyciła gliniany antałek. Wyszarpnęła czop i wlała trochę napitku do gardła. Był gorzki, ale nie przestawała przełykać.
– Mi również nie zaszkodzi. Daj. – Wampirzyca wyszarpnęła pojemnik i zwilżyła gardło.
Poczuła ciepło w okolicy serca i bulgot w przełyku. Po raz pierwszy próbowała czegoś takiego. Było jeszcze tyle dobra, którego zamierzała skosztować, nie bacząc, iż organizm to odrzuci. Tęskniła za ciepłą, czerwoną farbą, jednak nie na tyle, aby musieć pić jedynie ją.
– Ponoć twój mąż go upokorzył i pozostawił na śmierć. Musisz wziąć pod uwagę powody i opanować wzburzenie, które widzę na twojej twarzy. Dobrze wiesz, iż powinien zginąć zaraz po narodzinach, a jednak przeżył. Nie wiem, jak potoczył się jego los i czy przez cały czas egzystuje. Tak na zimno, to wątpię, ale możemy spytać wyroczni, jeżeli cię to uspokoi.
– Byłabym wdzięczna – wydukała przez łzy. – Chciałabym go chociaż zobaczyć. Był taki maleńki, kiedy Demof wszedł do groty i go zabrał. Ciekawe, jaką postać przyjął po osiągnięciu pełnoletności?
– Wilczą, ale ponoć ma twoje oczy i charakter.
– Ponoć?
– Nigdy go nie widziałam. Przekazuję to, co zdołałam ustalić, czytając z krwi. Mogę ci go pokazać. Chcesz?
Parę mrugnięć później do podniesionej z ziemi czarki, zaczęła skapywać krew z rozciętego nadgarstka. Durmi niechętnie przejęła przedmiot z rąk przyjaciółki. Ostatnio, kiedy kosztowała wampirzej krwi, miała koszmary ze sobą w roli głównej. Umierała i powstawała, a widziany cykl nie miał końca, jedynie sceneria ulegała zmianie.
„Ciasno, ciemno i chłodno. Odgłosy warknięć i trzepania uszami. Wilcze cielska uwalone na chłodnym piasku, unoszą od czasu do czasu powieki. Smirt siedzi na zadzie i uniesionym tonem tłumaczy coś osobnikowi ciut mniejszemu od siebie. Czarna sierść z siwymi refleksami faluje przy każdym oddechu, a rozwarte szczęki drżą. Ślina wycieka albo zawisa na ostrych zębach słuchacza. Bystry wzrok lustruje okolicę. Nagle wstaje i pręży umięśnione ciało. Ogon idzie do góry, a potężne łapy pozostawiają po sobie głębokie ślady”.
– Rzeczywiście ma moje oczy – przyznała Durmi i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. – Czarne i lśniące. Osoba, z której to wyczytałaś, nie widziała jego ludzkiej postaci. Tak sobie myślę, kto mógłby mi ją przybliżyć?
– Jak zwykle. Najpierw mówisz, a później myślisz – prychnęła Kirlu. – Oczywiście, iż jego ojciec. Dobra, naoglądałaś się, a teraz czas zrealizować to, po co tutaj przybyłam. Którędy zejdę do obszaru magmowego?
– Spłoniesz, zanim zdołasz dotknąć drugiego schodka. Tak się składa, iż jako żona Demofa, sporo mogę. Zaraz zobaczymy, czy miałaś rację i połykaczka rzeczywiście przetrzymuje duszę Smirta. Skoro pan włości nie raczył zaszczycić mnie swoim spojrzeniem, nie będę przestrzegać etykiety i prosić o pozwolenie. Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Nie przybiorę demonicznej formy, której tak bardzo nie znosisz. Osobiście też za nią nie przepadam, ale cóż poradzić. Czasami trzeba odrzucić piękno.
– Oby jak najrzadziej – stwierdziła, wykrzywiając wargi.
– Awed dde but! – wykrzyknęła Durmi i skrzyżowała dłonie na piersi. –” Maleńka”, jak ją nazywamy, niebawem przybędzie. Stań przy ścianie, bo będzie gorąco.
– Nie szkodzi. Lepiej zadbaj, aby mnie nie zwęgliła – zasugerowała przez zęby. – Słyszałam, iż wszystko, co stamtąd wychodzi, jest wygłodniałe.
– Bez nakazu nie skrzywdzi choćby tego wijca, który chyba wyczuł zagrożenie, bo strasznie mu śpieszno. – Wybuchła śmiechem i rozgniotła czarne, włochate żyjątko.
Powietrze, którym oddychały, zaczęło drażnić krtań i wysuszać ślinę. Krople potu opuszczały czoło i ściekały na policzki. Widoczność była coraz słabsza, a to wszystko za sprawą pary, która tańczyła w ciasnym pomieszczeniu. Najdłuższa ze ścian zaczęła wypluwać mniejsze kamienie i piach. Drgania pod stopami były coraz intensywniejsze. Wystarczyła chwila, aby powierzchnia zaczęła pękać, a to, co na nią spadało, znikało. Kirlu przetarła załzawione oczy i z podziwem patrzyła, jak ściana zbudowana z ogromnych głazów znika pod ziemią. Gorąc i czerwień, która ją zastąpiła, zmuszała do zamknięcia powiek.
– Zapraszam – rzuciła Durmi, czując, iż w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Wytrzeszczyła oczy. Połykaczka stała tuż przed nią i kiwała się na boki, wlepiając ślepia w jej szyję.
– Tak na nią patrzę i muszę przyznać, iż miałaś rację z tym spaleniem – powiedziała Kirlu. – Wszyscy z dołu tak wyglądają?
– Można tak powiedzieć. Ona jest z najgłębszych w miarę bezpiecznych rejonów. Pod nią są już tylko Seredi, ale tamci to czysty ogień i nie wychodzą. Demof raz zawezwał, to przez długi czas siedział w Drzemiącym Bringlu i ratował to, co z sierści pozostało. Chwila i zaczął płonąć jak pochodnia.
– Wierzę – prychnęła. – Wystarczy, iż spojrzę w te czerwone węgielki, którymi na mnie luka, a mam ochotę wyjść.
– Teraz, to raczej niemożliwe. Podłoże popękane, a para osłania ewentualną trasę przejścia.
– Racja – przytaknęła i starła pot z czoła. – Poproś o duszę, bo zaczyna mi brakować tchu. Zresztą, to, co przybyło, rozpada się na moich oczach. Zawsze tak jest?
– Nie – odparła Durmi i zaczęła rozmyślać nad powodem.
– Nie potrzebujemy ciała?
– Przybędzie zaraz po tym, jak połykaczka wypluje duszę. Jest tuż za twoimi plecami i wątpię, abyś chciała je stamtąd wyciągać wcześniej.
– Więcej smrodu nie zniosę. – Wyszczerzyła zęby.
– Właśnie. Nie ma co zwlekać, zaczynam.
Pomimo doświadczenia, Durmi nie zdołała odzyskać duszy wilka. Nie było jej we wnętrzu stwora, ciało również zniknęło. Po rozczarowaniu i odesłaniu połykaczki tam, gdzie jej miejsce, kobiety opuściły Merlognię i postanowiły połączyć siły i dojść do tego, gdzie w tej chwili wilk przebywa.
Idź do oryginalnego materiału