Zima kalendarzowa wciąż trwa, chociaż na początku marca łatwo było tym zapomnieć. 10 marca w Warszawie termometry pokazały ponad 21 stopni, zaczęły działać ogródki restauracji i - gdyby nie brak liści - można było poczuć się jak późną wiosną.
REKLAMA
Zobacz wideo Marta Klimkiewicz: Polskie rolnictwo traci z powodu suszy 6,5 mld zł rocznie
Nie było to wyjątek, bo to mroźna i śnieżna zima stanowiła w tym sezonie nie regułę, a jedynie epizody. Grudzień i styczeń były bardzo ciepłe, a jedynie przez część stycznia doświadczyliśmy mrozu. Śnieg w większości kraju pojawił się na chwilę w styczniu, później jeszcze odrobinę spadło w lutym - i tyle. W całej Europie była to najmniej śnieżna zima w historii pomiarów.
Zimy bez zimowej pogody to być może jeden z najbardziej widocznych oznak zmiany klimatu w Polsce. I niosący poważne konsekwencje. Bo obok pewnych pozytywów - jak mniejsze zużycie energii na ogrzewanie, a więc oszczędności - potęguje suszę, uderza w rolnictwo, sporty zimowe i turystykę, a choćby wpływa na nasz styl życia i sposoby spędzania czasu z bliskimi. W lutym już obowiązywały ostrzeżenia przed suszą, a jeżeli wiosna nie będzie mokra (i nie chodzi o pojedynczą ulewę), to susza w tym roku może być fatalna w skutkach.
- Z jednej strony budzi to głęboki niepokój. Z drugiej - trzeba powiedzieć wprost, iż nie jest to zaskoczenie. Dzieje się dokładnie to, co przewidzieli naukowcy - mówi nam Jan Mencwel, warszawski radny oraz autor książek ekologicznych, w tym "Hydrozagadki" o problemach Polski z wodą. - Polska w szybkim tempie traci śnieżną zimę. Oczywiście ona nie zniknie zupełnie, ale zalegająca dłuższy czas pokrywa śnieżna stanie się okazjonalnym zjawiskiem, a nie normą - dodaje.
Na sanki, zanim stopnieje
Zmiana klimatu w ostatnich dziesięcioleciach "zabrała" nam już całe tygodnie mroźnej zimy, a im bardziej ocieplimy Ziemię, tym rzadszym zjawiskiem będzie (choć nie zniknie zupełnie) "prawdziwa" zima w Polsce.
Pokolenie dzisiejszych 30- i 40-latków pamięta jeszcze dobrze bardzo śnieżne zimy, sanki, kuligi i lepienie bałwanów. Ale dla ich dzieci śnieg to coś wyjątkowego, zdarza się na chwilę, albo w górach.
- U swoich dzieci zauważyłem, iż chociaż kojarzą zimę ze śniegiem, to on jest czymś ekstra, czymś wyjątkowym. Kiedy spadnie, to mówią: szybko, idziemy na sanki, zanim stopnieje - opowiada Mencwel. Ale także u dorosłych - dodaje - śnieżna zima jest odbierana inaczej; śnieg daje powód do radości, zmienia krajobraz w najciemniejszym i najchłodniejszym okresie roku.
- Z jednej strony u rodzica budzi się nostalgia za znanymi nam zimami, śniegiem i wszystkim, co się z tym wiąże. Z drugiej - pytania o to, w jaki sposób tłumaczyć to dzieciom. Jak mówić o tym, iż na sankach za często nie będziemy jeździć - zastanawia się Marzena Wichniarz, działaczka grupy Rodzice dla Klimatu.
Jak zwraca uwagę, w szkole wciąż uczą się o czterech porach roku, chociaż "zdaje się, iż zmierzamy w kierunku trzech, zlewania się jesieni i wiosny". - Wciąż widzą zimowe obrazki, ale coraz rzadziej na własne oczy - dodaje i podkreśla:
- W rozmowach o tym ważne jest, żeby nie straszyć. Tłumaczyć, ale w łagodny sposób, iż żyjemy w zmieniającym się świecie i musimy się do tego przystosować.
Deszcz śniegu nie zastąpi
- Trzeba pamiętać, iż wpływ na to, jak spędzamy czas oraz konieczność wytłumaczenia tego dzieciom to tylko jedna z konsekwencji ocieplających się zim. Brak śniegu, a więc wody, narusza bezpieczeństwo żywnościowe, uderza w przyrodę, potęguje zagrożenie pożarowe - mówi Wichniarz.
Brak zimy uderza w uprawy na kilka sposobów. Po pierwsze - przyczynia się do suszy. Pokrywa śnieżna jednocześnie blokuje parowanie i stanowi zapas wody, który uwalnia się wiosną w czasie roztopów - dokładnie wtedy, kiedy zaczyna się wegetacja roślin. Brak śniegu potęguje więc suszę.
- Według prognoz naukowych suma opadów w Polsce nie powinna się znacząco zmieniać, więc zimę śnieżną może zastąpić zima deszczowa - mówi Jan Mencwel. To w jakimś stopniu łagodzi problem. Ale po pierwsze: deszcz nie zastępuje śniegu, który topniejąc stopniowo uwalnia wodę. A po drugie po mokrej zimie (taka była poprzednia) może zdarzyć się sucha, jak w tym roku. I wtedy mamy poważny problem.
- Dlatego najważniejsze jest to, co z tą wodą robimy. Kiedy już spadnie, musimy starać się ją zatrzymywać, najlepiej przez naturalną, zieloną retencję - mówi i dodaje:
- Ostatnie dwie wiosny, które były niezłe pod względem hydrologicznym, spędziłem na rozlewiskach i mokradłach, zabrałem dzieci do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tam widać, jak rzeki mogące się rozlewać w niesamowity sposób magazynują wodę. Na drugim biegunie są rzeki skanalizowane, którymi woda gwałtownie spływa do morza.
Innym zagrożeniem ze strony ciepłych zim jest to, iż natura "wariuje" z powodu wyjątkowo wysokiej temperatury. Ciepło jest sygnałem do startu wegetacji roślin. Rozwijają się pąki, kiełkują nasiona. Ale ocieplenie klimatu nie gwarantuje, iż w marcu, kwietniu lub maju nie pojawią się przymrozki. Dokładnie tak było rok temu - i spowodowało to potężne straty w sadach i winnicach. W tym roku sadownicy obawiają się powtórzenia tego scenariusza.
Marzena Wichniarz zwraca uwagę na potrzebę uświadomienia sobie związku między skutkami zmiany klimatu - w tym suszą - a wzrostem cen warzyw i owoców.
Rzeka kurczy się w sobie
Brak wody obserwuje uważnie Daniel Petryczkiewicz. Aktywista od lat walczy o ochronę ekosystemu podwarszawskiej rzeki Małej. Wiosną ubiegłego roku pisaliśmy o tym, jak na skutek suszy fragmenty rzeki zniknęły w oczach.
- Wtedy woda zniknęła z rozlewiska i zasilanego rzeką stawu. I od tego czasu tak naprawdę jej nie ma. Woda pojawiła się tylko w korycie, część zatrzymują tamy bobrowe, ale rozlewisko jest suche - relacjonuje Petryczkiewicz. Takiej sytuacji nie widział przez ostatnie pięć lat. Mała nie dopływa choćby do swojego ujścia do rzeki Jeziorki; na 16 km długości wodę widać tylko na 3-4 km. - Rzeka kurczy się w sobie. Woda zostaje w najniższych obszarach, w części torfowisk, ale nie płynie dalej. Bo jej zwyczajnie brakuje. To straszne - mówi.
Brak wody to objaw zmiany klimatu, a także "odwadniających" prac wodnych - oczyszczania i pogłębiania kanałów i rowów melioracyjnych, pogłębiania i "prostowania" rzek. Jednocześnie jest on przyczyną wielu problemów dla świata przyrody, w tym dla ludzi.
- Mieszkańcy zauważają, iż z krajobrazu znikają brzozy, bo jest dla nich za sucho. Jemioła coraz częściej pojawia się na sosnach, co wcześniej prawie się nie zdarzało. Ale teraz drzewa są osłabione suszą - wymienia Petryczkiewicz. Fotograf obserwuje, jak z rozlewisk utworzonych przez tamy bobrowe korzystają inne zwierzęta, bo stają się one jedynym źródłem wody pitnej. - Przylatują ptaki od myszołowa, przez dzięcioły, po sikorki. Przychodzą lisy, borsuk, wiewiórki. Tłumy zwierząt, które nie mają innego miejsca, gdzie mogą się napić - wymienia.
Gdy inne zwierzęta cierpią z powodu braku wody, zmienione warunki sprzyjają m.in. kleszczom. - Kleszcze są aktywne cały rok już od wielu lat, ale na rozlewisku Małej nigdy nie było ich dużo. Ale teraz sprzyjają im ciepłe, suche warunki. Kilka dni temu po spacerze, ściągnąłem ich z mojego psa kilkanaście! - mówi. Kleszcze roznoszą choroby groźne zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Petryczkiewicz podkreśla, iż choć z jednej strony nie należy lekceważyć zagrożenia, to nie chciałby też, żeby to zniechęcało ludzi do przebywania w przyrodzie.
Przy zanikającej zimie i nieregularnych opadach, najważniejsze jest zatrzymywanie wody, gdy już spadnie deszcz. W naturalny sposób robią to rozlewające się rzeki, tamy bobrowe. Ważne jest też - mówi Petryczkiewicz - budowanie zastawek, a najlepiej zasypywanie rowów, które odwadniają krajobraz. - W lasach jest mnóstwo takich rowów, które już niczemu nie służą, a potęgują wysychanie -wskazuje. Rowy, czasem głębokie choćby na dwa metry, "wyciągają" wodę z okolicy, a ta spływa i paruje, zamiast zostawać w krajobrazie. - Nie da się oszukać fizyki, woda zawsze będzie wpływać do takiego rowu - dodaje.
Zmiana klimatu na własne oczy
Wraz z wycofywaniem się zimy nie tylko rosną zagrożenia klimatyczne, ale też tracimy możliwość doświadczania tych elementów przyrody - lub stają się one luksusem, bo wymagają podróży co najmniej w góry, a coraz częściej za granicę.
- W jeden dzień lutego temperatura spadła do -17 stopni. Szedłem wtedy nad Wisłę i nie pamiętam tak zachwycającego krajobrazu. Wschodzące słońce, parująca woda, szron, śryż sunący rzeką - opowiada fotograf. - A jednocześnie myślałem o tym, iż tracimy takie widowiska. Że może to jeden z ostatnich razów, kiedy tego doświadczam. Że stracimy choćby słowa, bo skąd dziecko ma wiedzieć, czym jest śryż, jeżeli go nie zobaczy? I jak mówić im o ochronie przyrody i klimatu, którego same choćby nie doświadczyły? - dodaje.
Jan Mencwel widzi jeden potencjalny pozytyw znikającej zimy. - Przynajmniej teraz już chyba wszyscy zrozumieją, iż nie da się zaprzeczać zmianie klimatu. Oczywiście wciąż będą głosy, iż "nie możemy z tym nic zrobić", albo iż "sama Europa tego nie odkręci". Ale możemy liczyć przynajmniej na jakiś krok do przodu w tej debacie i koniec opowiadania, iż klimat się nie zmienia. Bo widzimy te zmiany na własne oczy.