Pod koniec września Ministerstwo Cyfryzacji poinformowało, iż powstanie polska strategia półprzewodnikowa. Trochę lepiej jednak by było, gdyby ona już dawno istniała. W Polsce nie za wiele się planuje, a kolejne rządy specjalizują się w gaszeniu pożarów, ogólnym zarządzaniu i obsadzaniu stanowisk politycznymi przyjaciółmi.
Informacja o powstaniu polskiej strategii półprzewodnikowej jest zresztą przykładem gaszenia pożaru, a nie snucia dalekosiężnych koncepcji. Ministerstwo zamierza zabrać się solidnie do roboty, ponieważ Intel ogłosił, iż zawiesza inwestycję we Wrocławiu.
Nagle okazało się, iż poza nią raczej kilka mamy. Tymczasem wiele państw regionu jest kilka kroków przed Polską. Zajęci wzajemnym zwalczaniem się, coraz bardziej zresztą brutalnym, polscy politycy przeoczyli kluczową branżę, która nie tylko pozwala przesuwać się w globalnych łańcuchach dostaw, ale też wzmacnia pozycję na arenie międzynarodowej.
Luka rośnie. UE też przespała szansę
Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego w latach 2003–2024 w Polsce miało miejsce sześć inwestycji w branży półprzewodników. To prawie tyle samo, ile w znacznie mniejszej i biedniejszej Bułgarii (5). W Rumunii było ich 13, we Węgrzech 12, a w Czechach 10.
Luka może się pogłębiać, gdyż niedawno ogłoszono kilka dużych projektów w państwach Europy Środkowo-Wschodniej. W Czechach pojawią się przynajmniej dwie. W czerwcu amerykańskie Onsemi zadeklarowało rozbudowę ulokowanej nad Wełtawą produkcji kosztem 2 mld dolarów. Mowa więc o projekcie wartym niemal połowę tego, co Intel zamierzał inwestować w Polsce.
We wrześniu tajwański gigant w branży półprzewodników TSMC ogłosił gigantyczną inwestycję w Czechach. Chodzi o budowę zakładów zapewniających dostawy dla fabryki półprzewodników w Dreźnie, której budowa rozpoczęła się latem tego roku.
W realizacji inwestycji weźmie też udział niemiecki Bosch, który specjalizuje się między innymi w produkcji części samochodowych. Co nie jest przypadkowe, gdyż powstający właśnie w Niemczech i Czechach klaster będzie zapewniał półprzewodniki dla niemieckiej motoryzacji. Inwestycja w Czechach warta będzie aż 11 mld euro, z czego 5 mld wyłoży UE.
UE też zresztą zaspała, podobnie jak Polska. Tylko iż Europa Zachodnia ma przynajmniej solidny punkt startu, gdyż jeszcze dwie dekady temu to ona była jednym z liderów produkcji chipów.
Według raportu firmy doradczej Kearney Europe’s urgent need to invest in a leading-edge semiconductor ecosystem pozycja UE w produkcji chipów systematycznie spada. W 2000 roku możliwości produkcyjne półprzewodników w UE stanowiły prawie jedną czwartą produkcji globalnej. Europa była w ten sposób światowym liderem. W 2020 roku udział UE w potencjale produkcyjnym chipów spadł do 8 proc., lądując daleko za liderami, czyli Chinami, Tajwanem i Koreą Południową, które wspólnie znalazły się na czele z wynikiem po 20 proc. każdy. jeżeli dodać do tego Japonię, to Azja odpowiada za trzy czwarte możliwości produkcji półprzewodników na świecie. USA tylko za jedną dziesiątą, czyli minimalnie lepiej od Europy.
Unia Europejska też miała więc całkiem dużo czasu, by się zorientować, iż traci w kluczowej branży technologicznej. Już w 2010 roku znaczenie potencjału produkcyjnego UE stopniało o połowę w stosunku do 2000 roku. W kolejnej dekadzie zmalało o kolejną jedną trzecią. Tymczasem dopiero w 2022 roku UE postanowiła przeprowadzić badanie Chips Survey, na podstawie którego miała powstać unijna strategia.
Jak można było się spodziewać, wyniki badania pokazywały drastyczny wzrost popytu na chipy do końca obecnej dekady. W zeszłym roku weszło w życie European Chips Act, która zawiera między innymi mobilizację 15 mld euro na inwestycje w branżę – włącznie ze środkami prywatnymi, więc wkład UE będzie tu mniejszy.
Poza tym do produkcji chipów wykorzystane zostaną istniejące już programy unijne, co ma dać łącznie 43 mld euro, wśród których duży udział będą miały jednak inwestycje prywatne. Amerykańska ustawa Chips and Science Act jest bardziej hojna, gdyż zawiera wydatkowanie 53 mld dolarów ze środków publicznych – przeszło 39 mld euro na rozwój produkcji i ponad 13 mld na badania i rozwój.
Polska będzie pakować
W związku z wejściem w życie ustawy unijnej Polska uchwaliła Krajowe Ramy Wspierania Strategicznych Inwestycji Półprzewodnikowych. Uchwałę rząd przyjął w listopadzie zeszłego roku, a więc był to jeszcze odchodzący gabinet Morawieckiego. Zakłada ona wydanie równowartości 1,5 mld dolarów na wsparcie inwestycji w półprzewodniki w latach 2024–2026.
Właściwie całość pochłonęłyby dotacje dla Intela, więc po jego rezygnacji nowy rząd ma do dyspozycji dodatkowych kilka miliardów złotych, które można złożyć jako wiano innemu inwestorowi z branży. Intel nie jest przecież jedynym potencjalnym kandydatem na wiodącego partnera rozwoju produkcji chipów made in Poland. Zwolniło się też całkiem dobre miejsce – lokalizacja inwestycji w okolicach Wrocławia mogłaby być opłacalna, gdyż stworzyłby się w ten sposób „trójkąt chipowy”, który umożliwiłby bliską współpracę z zakładami w Czechach i Dreźnie.
W tym przypadku domyślnym inwestorem miałoby być tajwańskie TSMC, które jest zaangażowane w oba projekty. jeżeli w Niemczech prowadzona będzie adekwatna produkcja półprzewodników, a zakłady w Czechach dbałyby o płynność dostaw półproduktów, to zakład w Polsce mógłby powstać po drugiej stronie łańcucha produkcji, zajmując się „zaawansowanym pakowaniem”.
Wbrew pozorom nie chodzi tu o szybkie ładowanie gotowych chipów do kartonów, ale o bardzo istotny proces łączenia półprzewodników w większe całości, zwiększając w ten sposób możliwości obliczeniowe docelowych sprzętów elektronicznych. To wciąż jednak plany pisane patykiem na wodzie. Potencjalnych miejsc dla takiego zakładu jest przecież więcej.
Mowa chociażby o Austrii, która według PIE zdecydowanie przoduje w Europie Środkowej w liczbie inwestycji w półprzewodniki. Ma więc zgromadzone większe know-how oraz lepiej przygotowanych potencjalnych pracowników. Na tysiąc osób w wieku 20–29 przypada tam 25 magistrów kierunków technicznych (STEM), tymczasem w Polsce tylko 18. Pod tym względem mamy jednak przewagę nad Czechami (16 magistrów/tysiąc) i Słowacją czy Węgrami (po 13). Od średniej unijnej wyraźnie jednak odstajemy (22).
Brak know-how i przygotowanej kadry nie dyskwalifikują jednak Polski już na starcie. Mamy przecież szereg innych przewag, wśród których na czele niezmiennie występują niskie koszty. Według tegorocznego zestawienia Kearney Back-End Semiconductor Manufacturing Attractiveness Index Polska jest piątym najbardziej atrakcyjnym miejscem do ulokowania inwestycji w chipy na świecie. Przed nami znalazły się jedynie Tajwan, Malezja, Indie i Chiny.
Autorzy indeksu wymienili przede wszystkim trzy zalety Polski – położenie w pobliżu zakładów znajdujących się w Europie Zachodniej, bardzo niskie jak na UE koszty operacyjne oraz otwartość rządu na wsparcie rozwoju przemysłu chipów w kraju. Polska otrzymała 5,2 pkt, z czego aż za 3,4 pkt odpowiadały konkurencyjne koszty. Za kolejne 1,5 pkt otoczenie biznesowe, ale pod tym względem znacznie odstawaliśmy już od najlepszych (Korea, Japonia, Niemcy, Austria, Tajwan, Francja, USA).
Znów więc największą zaletą Polski jest stosunkowo słaba waluta – bo to ona przede wszystkim odpowiada za niskie koszty z perspektywy inwestorów zagranicznych. Pod względem realnej siły nabywczej polskie płace są już jednymi z najwyższych w regionie, według niektórych wyliczeń przewyższając choćby czeskie. Inwestora w fabrykę podłączoną do globalnego łańcucha produkcji nie interesuje jednak siła nabywcza lokalnej ludności, tylko koszty przeliczone według kursu rynkowego.
Nie musimy płakać po Amerykanach
W przypadku przemysłu półprzewodnikowego ogromne znaczenie ma jednak również polityka. To w tej chwili tak strategiczna branża, iż rządy największych mocarstw traktują ją jako fundament swojej przyszłej pozycji międzynarodowej.
USA chociażby wprowadziły daleko idące ograniczenia eksportowe do Chin, co miało zahamować rozwój przemysłu chipów w Państwie Środka, który jednak prawdopodobnie całkiem dobrze się do nich zaadaptował. Dlatego też konkurentem o zakład Tajwańczyków jest Litwa, która z Tajpej utrzymuje bardzo bliskie relacje. Jako jedno z nielicznych państw na świecie gości na swoim terenie oficjalne przedstawicielstwo Tajwanu, co zresztą naraziło ją na sankcje ze strony Chin. Dzięki temu jednak Tajwan patrzy na Wilno życzliwie, zwiększając sukcesywnie swoją obecność gospodarczą w tym kraju. Jak na razie mowa jest o mniejszych projektach, liczonych raczej w dziesiątkach milionów, a nie miliardach euro.
Polska prowadzi zupełnie inną politykę wobec Tajwanu, starając się utrzymywać dobre relacje z Państwem Środka i z racji wielkości kraju trudno sobie wyobrazić, by ją zmieniła. Równocześnie naszym najważniejszym sojusznikiem są USA, więc jeszcze mniej prawdopodobna jest bliska kooperacja w tym zakresie z Chinami, których branżę chipów Amerykanie zwalczają.
Istnieje jednak jeszcze inny kandydat na partnera rozwoju przemysłu półprzewodnikowego w Polsce. Mowa o Korei Południowej, która również należy do ścisłego topu. Samsung ma ambitne plany i zamierza dogonić TSMC, a sami Koreańczycy ostatnimi czasy sporo nad Wisłą inwestują – między innymi fabryka baterii litowo-jonowych LG, ale nie tylko.
Poza tym kupujemy od nich masowe ilości zaawansowanego sprzętu wojskowego, który również potrzebuje półprzewodników. Jak na razie mowa jest o współpracy w zakresie produkcji amunicji do kupowanych przez Polskę koreańskich wyrzutni rakiet, jednak skoro już współpracujemy w jednym obszarze strategicznym, to dlaczego nie w kolejnym?
W kulturze biznesowej Korei Południowej szeroka obecność w danym kraju jest bardzo istotna, gdyż tamtejsze czebole ściśle współpracują z rządem i między sobą, a Koreańczycy w zarządzaniu opierają się głównie na własnych menedżerach i specjalistach, których masowo wysyłają za granicę. „Liczba pasażerów latających z Wrocławia do Seulu przez Warszawę rośnie tak gwałtownie, iż LOT uruchomi niedługo bezpośrednie połączenie dreamlinerem ze stolicy Dolnego Śląska do stolicy Korei Południowej” – pisał w zeszłym roku „Dziennik Gazeta Prawna”.
Korea Południowa byłaby bardzo atrakcyjnym kandydatem na wiodącego partnera w rozwoju polskiego przemysłu chipów, gdyż kooperacja z nią nie naraziłaby Polski na pomruki ze strony któregoś z największych mocarstw. Zachomikowane po Intelu 6 mld złotych mogłoby być istotnym argumentem, podobnie jak kolejne zakupy broni.
Gdyby w miejsce Intela nad Wisłą z chipami ulokował się na przykład Samsung, to po Amerykanach nie trzeba byłoby płakać. Ale oczywiście może być też tak, iż zajęci sobą politycy znowu przeoczą okazję i Koreańczycy ulokują się na Słowacji.