Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:
Pod Krakowem, na prostym odcinku drogi pomiędzy Liszkami a Kryspinowem doszło do wypadku. Samochód osobowy lekko zjechał na przeciwny pas ruchu i uderzył w autobus miejski. Samochód prowadziła kobieta, która spieszyła się odebrać dziecko z przedszkola. Zaraz po pracy wsiadła za kierownicę i z niewiadomych przyczyn uderzyła w autobus.
„Kobieta miała zakleszczone nogi”
Mogłabym powiedzieć: zahaczyła, ponieważ uderzenie dotyczyło małej części przodu jej samochodu, ale prędkość nie była mała, więc wypadek okazał się ciężki. Autobusy mają potężny pas przedni, solidny metalowy profil, który sprawia, iż żaden pojazd osobowy nie ma szans przy uderzeniu w taką konstrukcję. W efekcie auto uległo znacznemu zniszczeniu i poddało się sile uderzenia, obracając się kilkakrotnie na drodze.
Kiedy dojechaliśmy do wypadku, na miejscu pracowały już zastępy OSP zabezpieczające teren. Mnie przypadła – ze względu na atut moich gabarytów – rola ratownika. Dostałam się do środka pojazdu, w którym zakleszczona za kierownicą znajdowała się kobieta. Była przytomna, w dobrym kontakcie, rozmawiała rzeczowo. Kobieta pamiętała wszystko, co się stało. Pozostawała jednak uwięziona w aucie, miała zakleszczone nogi. Jeszcze przed naszym przyjazdem OSP starała się ją oswobodzić, ale bez powodzenia.
Ponieważ kobieta miała świadomość tego, co się dzieje, to po nieudanej próbie oswobodzenia, zaczęła nieco panikować. Na szczęście wywiad ratowniczy wskazywał, iż nie ma bezpośredniego zagrożenia dla jej życia, więc do wyswobodzenia jej z pojazdu mogliśmy podejść bez presji.
Przyjrzałam się temu, co działo się pod kolumną kierownicy. Nie wyglądało to dobrze. Podłoga w samochodach, zwłaszcza tych starszej konstrukcji oraz tych, które są nadgryzione korozją, przy przednim uderzeniu składa się często w harmonijkę. Wtedy nogi kierowcy utykają pomiędzy ścianą grodziową a podniesioną w górę podłogą, a na dodatek owijają się wokół pedałów. Każda próba wyjęcia nóg z takiego potrzasku jest dla poszkodowanego bardzo bolesna.
Dojechało pogotowie. Ratownicy próbowali wkłuć się w żyłę kobiety, żeby podać jej znieczulenie, ale co rusz napotykali jakieś trudności. Minęło kilka długich minut, zanim udało im się podać to znieczulenie, i kolejna chwila, zanim zaczęło ono działać i mogliśmy podjąć próbę wyjęcia poszkodowanej z pojazdu. Oznaczało to, iż przez niemal kwadrans moim zadaniem było też prowadzenie rozmowy z tą kobietą. W takiej sytuacji to naprawdę bardzo dużo czasu. Na szczęście dołączył do mnie kumpel Seba.
Kobieta cierpiała z bólu, nieco już panikowała, ponieważ nie mogła się poruszyć, a do tego przeżywała stres. Przecież jechała po dziecko do przedszkola, spieszyła się, żeby odebrać je na czas, a ten czas właśnie minął. „Ktoś musi po nie jechać – przejmowała się – ktoś musi je odebrać”. Sama byłam wtedy już matką, i to dziecka przedszkolnego. Z łatwością mogłam z nią współodczuwać w tym położeniu. Jednak profesjonalizm dobrego ratownika w takiej sytuacji polega na umiejętności izolacji własnych emocji przy jednoczesnym rozumieniu emocji osoby poszkodowanej czy świadka lub ludzi bliskich osobom, które znalazły się w trudnym położeniu.
„O Boże, a co by było, gdybym to była ja?”
Izolowanie emocji jest konieczne. jeżeli strażak dostrzega podobieństwo pomiędzy poszkodowanym lub sytuacją a własnym położeniem, to jest to znak ostrzegawczy. „O Boże, a co by było, gdybym to była ja?” Na takie rozmyślania na pewno nie ma miejsca w tej chwili. Oczywiście nie da się ich odciąć, ale sztuka polega na przesunięciu ich w czasie. Bo to, iż wrócą, jest pewne. U mnie na koniec doprowadziło to do tego, iż potrafię racjonalizować za kierownicą emocjonalne poczucie pośpiechu. Jestem w stanie zapanować nad brawurą, choćby jeżeli faktycznie spieszę się do swoich dzieci.
W tamtej sytuacji zdałam sobie też sprawę, iż inny aspekt różnorodności w zespole ma znaczenie. Choć byliśmy przy tej kobiecie we dwoje z Sebą, to jednak wyraźnie było jej łatwiej rozmawiać ze mną. Kobieca empatia jest inna od męskiej. Kobieta gwałtownie i łatwo odczytuje emocje, gdy w tym samym czasie mężczyzna zwykle skupia się na analizie sytuacji i technicznych aspektach akcji. Nie mówię, iż jedno z drugim się wyklucza, ale widzę, iż w trakcie akcji te akcenty różnie się rozkładają. Mężczyźni również potrafią być przyjaźni i mili, ale najczęściej dopiero wówczas, gdy już mają w głowie szczegółowy plan działania.
Tymczasem kobiety potrafią szybciej zareagować i udzielić wsparcia emocjonalnego. Tak rozumiany wkład kobiecości do zespołu strażackiego również jest wart uwagi; warto budować zespół z uwzględnieniem takich atrybutów w grupie, ponieważ praktycznie każda akcja oznacza kontakt z poszkodowanymi lub świadkami będącymi w szoku. Wtedy tej kobiecie było przy mnie łatwiej. Zdołała nieco się uspokoić, oderwać myśli od niepokoju o dziecko, od przeszywającego ją bólu.
„Nie da się w realnym świecie przeżyć czegoś podobnego”
Najpierw pojawia się szok powypadkowy. Potem, jeżeli człowiek zachował świadomość, stres, ból, panika, iż kręci się wokół ciebie tyle osób w mundurach. Migają światła. Obcy ludzie pytają o mnóstwo rzeczy. Ratownicy robią wywiad i podają leki czy znieczulenie. A strażacy, przystępując do ewakuowania z wraku, uruchamiają szalenie głośne maszyny hydrauliczne.
Huk i drżenie ciętej stali są fizycznie odczuwane przez takiego człowieka, ponieważ konstrukcja auta przenosi je także na fotel. Nie da się w realnym świecie przeżyć czegoś podobnego. Dlatego podczas ćwiczeń staram się zawsze, żeby każdy strażak miał możliwość usiąść jako pozorant w takim pojeździe, kiedy koledzy zaczynają go ciąć. Huczą agregaty, szumią pompy, wyją łańcuchy, a dopiero na to wszystko nakłada się dźwięk ciętego metalu, dźwięk wybijanych szyb, dźwięk zgniatanej karoserii – nie sposób sobie tego wyobrazić. Poszkodowany przeżywa kolosalny stres.
Agnieszka Wojciechowska
Stres przeżywają również pracownicy służb, w tym strażacy. Samo posiadanie sprzętu nie rozwiązuje problemu wydobycia człowieka z pojazdu. Konieczne są umiejętności i plan działania, a ten zwykle wymaga wprowadzania korekt. Idealnie, jeżeli w tym samym czasie, kiedy pojazd jest cięty, ktoś inny towarzyszy poszkodowanemu i wyjaśnia mu, co się dzieje. Wiedza o działaniach uspokaja ludzi, zyskują poczucie, iż w tym chaosie wokół nich nareszcie dzieje się coś kontrolowanego. To właśnie kolejna odsłona różnorodności, która też – kiedy zespół jest zgrany – pozwala osiągnąć najlepsze rezultaty. Choćby w tak przyziemnej kwestii jak język, którym się posługujemy podczas akcji.
„Ku**a, tak nie damy rady!” – to w sumie zupełnie neutralny komunikat z perspektywy strażaka operującego sprzętem hydraulicznym w odległości metra od zakleszczonego poszkodowanego (oczywiście pomijając sam poziom językowy). Zespół zrozumie, iż po prostu trzeba zmienić taktykę. Tymczasem poszkodowany może takie zdanie odczytać jako informację o krytycznym problemie w akcji i jeszcze bardziej przestraszyć się o siebie. To samo można powiedzieć jaśniej, bez wywoływania paniki i w sposób, który będzie profesjonalny. „Chłopaki, musimy zmienić technikę cięcia”.
Kobietom łatwiej przychodzi zapanować nad językiem i komunikować się w sposób, który włącza poszkodowanego w akcję, a nie ustawia go w roli przedmiotu, i to zagrożonego: „Ciężko jest, chłopaki, przej***ne, nie wiem, co z tego będzie”. Taki styl komunikacji wyklucza poszkodowanego, zamiast dawać mu pogląd na to, co się dzieje, i budować w nim nadzieję.
Może się wydawać, iż nie jest to problem szczególnej wagi. Jednak funkcjonuje powiedzenie, iż nie ma takiego bólu poszkodowanego, którego strażak by nie wytrzymał, a więc możemy działać do skutku. Bo po drugiej stronie jest strażak, który również musi się skupić. Z kolei na niego stresująco wpływają krzyki poszkodowanego. Odczuwa większą presję, trudniej mu poskładać myśli, łatwiej o błąd. Kiedy więc jeden strażak może opiekować się poszkodowanym, a drugi, techniczny, ciąć, to jest to najlepsze połączenie. I wtedy faktycznie się sprawdziło. Ja i Seba odwracaliśmy uwagę poszkodowanej i dbaliśmy o jej dobrostan, a reszta ekipy skoncentrowała się na technicznych aspektach działań ratowniczych.
„Nie byliśmy w stanie ewakuować jej zgodnie ze sztuką”
Kobieta naprawdę bardzo cierpiała. Wydostanie jej nóg spomiędzy pedałów i podłogi było trudne i z pewnością bolesne dla niej choćby mimo znieczulenia. Dodatkowo nie byliśmy w stanie ewakuować jej zgodnie ze sztuką, czyli tak, by zachować ją w linii osi ciała. Kiedy człowiek znajduje się na fotelu, zalecana ewakuacja odbywa się w linii osi ciała, czyli najczęściej przez klapę bagażnika, co wymaga na przykład tunelowania pojazdu – działania techniczne prowadzą do tego, by ten korytarz był drożny. Obniża się lub ucina oparcia foteli i można wydobyć człowieka bez zmieniania osi jego położenia. Dzięki temu minimalizuje się ryzyko związane z urazami kręgosłupa i rdzenia czy ogólnie – z urazami wtórnymi. Wtedy jednak musieliśmy wydostać poszkodowaną przez drzwi kierowcy.
Ratownicy stopniowo kładli ją na noszach, a Seba walczył z nogami aż do skutku. Po wielu następnych latach doświadczeń pewnie bym w tamtej sytuacji próbowała dłużej uwalniać jej nogi, zapierając się odpowiednim narzędziem o kolumnę kierownicy, jednak w tamtym czasie zrobiliśmy, co mogliśmy. Wspomniany już w tej książce Rafał Podlasiński w międzyczasie wykonał gigantyczną pracę nad rozwojem wiedzy i świadomości ratownictwa technicznego, dlatego teraz koryguję się po latach.
Ratownictwo techniczne to w ogóle fenomenalny kawałek strażackiej pracy. Nie ma w nim gotowych rozwiązań.
Nauka polega na rozumieniu oraz na elastyczności umysłu – to jak z matematyką: gdy poznasz zasady, jesteś w stanie je zastosować do różnych działań. Przyjeżdżasz na zdarzenie i choćbyś miał przećwiczonych sto wariantów dachowania samochodu, to w rzeczywistości ten jeden faktycznie rozbity zachowa się akurat inaczej niż w założeniach i na ćwiczeniach. Od czasu zobaczenia wypadku nagranego na kasecie VHS aż po ostatni wypadek, jaki ostatnio widziałam, mogę z całą pewnością powiedzieć – nie było dwóch takich samych.
Dlatego w pomysłowości w ramach ratownictwa technicznego nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń, są zasady, ale nie ma też w rezultacie żadnych konkretnych rozwiązań, dlatego świetnie sprawdzają się w nim mężczyźni, którzy myślą analitycznie, działają metodycznie i mają zadaniowe podejście do pracy. Im więcej technik zna strażak, tym lepszym jest profesjonalistą. Rafał powtarza, iż dwukrotnie używamy techniki w akcji, jeżeli ta technika się nie sprawdzi, to nie próbujemy z nią po raz trzeci, czwarty czy piętnasty, tylko przechodzimy do kolejnej. Tę zasadę przyjęłam we własnym życiu na naprawdę wielu polach, włącznie z wychowywaniem dzieci: jeżeli raz, drugi coś nie pomaga, trzeba zmienić podejście.
Fragment pochodzi z książki „Pali się! Ryzyko, ogień, adrenalina. O byciu strażaczką bez lania wody” Agnieszki Wojciechowskiej, zawodowej strażaczki. Książka właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa MANDO.