„Ku**a, tak nie damy rady!”. Strażaczka opowiada o szokujących kulisach akcji

news.5v.pl 3 tygodni temu

Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:

Pod Krakowem, na prostym odcinku drogi pomiędzy Liszka­mi a Kryspinowem doszło do wypadku. Samochód osobowy lekko zjechał na przeciwny pas ruchu i uderzył w autobus miejski. Samochód prowadziła kobieta, która spieszyła się odebrać dziecko z przedszkola. Zaraz po pracy wsiadła za kierownicę i z niewiadomych przyczyn uderzyła w autobus.

„Kobieta miała zakleszczone nogi”

Mogłabym powiedzieć: zahaczyła, ponieważ uderzenie do­tyczyło małej części przodu jej samochodu, ale prędkość nie była mała, więc wypadek okazał się ciężki. Autobusy mają potężny pas przedni, solidny metalowy profil, który sprawia, iż żaden pojazd osobowy nie ma szans przy ude­rzeniu w taką konstrukcję. W efekcie auto uległo znaczne­mu zniszczeniu i poddało się sile uderzenia, obracając się kilkakrotnie na drodze.

Kiedy dojechaliśmy do wypadku, na miejscu pracowały już zastępy OSP zabezpieczające teren. Mnie przypadła – ze względu na atut moich gabarytów – rola ratownika. Do­stałam się do środka pojazdu, w którym zakleszczona za kierownicą znajdowała się kobieta. Była przytomna, w do­brym kontakcie, rozmawiała rzeczowo. Kobieta pamiętała wszystko, co się stało. Pozostawała jednak uwięziona w au­cie, miała zakleszczone nogi. Jeszcze przed naszym przy­jazdem OSP starała się ją oswobodzić, ale bez powodzenia.

Ponieważ kobieta miała świadomość tego, co się dzieje, to po nieudanej próbie oswobodzenia, zaczęła nieco paniko­wać. Na szczęście wywiad ratowniczy wskazywał, iż nie ma bezpośredniego zagrożenia dla jej życia, więc do wyswobo­dzenia jej z pojazdu mogliśmy podejść bez presji.

Przyjrza­łam się temu, co działo się pod kolumną kierownicy. Nie wy­glądało to dobrze. Podłoga w samochodach, zwłaszcza tych starszej konstrukcji oraz tych, które są nadgryzione korozją, przy przednim uderzeniu składa się często w harmonijkę. Wtedy nogi kierowcy utykają pomiędzy ścianą grodziową a podniesioną w górę podłogą, a na dodatek owijają się wo­kół pedałów. Każda próba wyjęcia nóg z takiego potrzasku jest dla poszkodowanego bardzo bolesna.

Dojechało pogotowie. Ratownicy próbowali wkłuć się w żyłę kobiety, żeby podać jej znieczulenie, ale co rusz na­potykali jakieś trudności. Minęło kilka długich minut, zanim udało im się podać to znieczulenie, i kolejna chwila, zanim zaczęło ono działać i mogliśmy podjąć próbę wyjęcia po­szkodowanej z pojazdu. Oznaczało to, iż przez niemal kwa­drans moim zadaniem było też prowadzenie rozmowy z tą kobietą. W takiej sytuacji to naprawdę bardzo dużo czasu. Na szczęście dołączył do mnie kumpel Seba.

Kobieta cier­piała z bólu, nieco już panikowała, ponieważ nie mogła się poruszyć, a do tego przeżywała stres. Przecież jechała po dziecko do przedszkola, spieszyła się, żeby odebrać je na czas, a ten czas właśnie minął. „Ktoś musi po nie jechać – przejmowała się – ktoś musi je odebrać”. Sama byłam wtedy już matką, i to dziecka przedszkolnego. Z łatwością mogłam z nią współodczuwać w tym położeniu. Jednak profesjona­lizm dobrego ratownika w takiej sytuacji polega na umie­jętności izolacji własnych emocji przy jednoczesnym rozu­mieniu emocji osoby poszkodowanej czy świadka lub ludzi bliskich osobom, które znalazły się w trudnym położeniu.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„O Boże, a co by było, gdybym to była ja?”

Izolowanie emocji jest konieczne. jeżeli strażak do­strzega podobieństwo pomiędzy poszkodowanym lub sy­tuacją a własnym położeniem, to jest to znak ostrzegawczy. „O Boże, a co by było, gdybym to była ja?” Na takie rozmy­ślania na pewno nie ma miejsca w tej chwili. Oczywiście nie da się ich odciąć, ale sztuka polega na przesunięciu ich w czasie. Bo to, iż wrócą, jest pewne. U mnie na koniec doprowadziło to do tego, iż potrafię racjonalizować za kie­rownicą emocjonalne poczucie pośpiechu. Jestem w stanie zapanować nad brawurą, choćby jeżeli faktycznie spieszę się do swoich dzieci.

W tamtej sytuacji zdałam sobie też sprawę, iż inny aspekt różnorodności w zespole ma znaczenie. Choć byliśmy przy tej kobiecie we dwoje z Sebą, to jednak wyraźnie było jej łatwiej rozmawiać ze mną. Kobieca empatia jest inna od mę­skiej. Kobieta gwałtownie i łatwo odczytuje emocje, gdy w tym samym czasie mężczyzna zwykle skupia się na analizie sytuacji i technicznych aspektach akcji. Nie mówię, iż jed­no z drugim się wyklucza, ale widzę, iż w trakcie akcji te akcenty różnie się rozkładają. Mężczyźni również potrafią być przyjaźni i mili, ale najczęściej dopiero wówczas, gdy już mają w głowie szczegółowy plan działania.

Tymczasem kobiety potrafią szybciej zareagować i udzielić wsparcia emocjonalnego. Tak rozumiany wkład kobiecości do zespołu strażackiego również jest wart uwagi; warto budować ze­spół z uwzględnieniem takich atrybutów w grupie, ponieważ praktycznie każda akcja oznacza kontakt z poszkodowanymi lub świadkami będącymi w szoku. Wtedy tej kobiecie było przy mnie łatwiej. Zdołała nieco się uspokoić, oderwać myśli od niepokoju o dziecko, od przeszywającego ją bólu.

„Nie da się w realnym świecie przeżyć czegoś podobnego”

Najpierw pojawia się szok powypadkowy. Potem, jeżeli człowiek zachował świadomość, stres, ból, panika, iż kręci się wokół ciebie tyle osób w mundurach. Migają światła. Obcy ludzie pytają o mnóstwo rzeczy. Ratownicy robią wy­wiad i podają leki czy znieczulenie. A strażacy, przystępując do ewakuowania z wraku, uruchamiają szalenie głośne ma­szyny hydrauliczne.

Huk i drżenie ciętej stali są fizycznie odczuwane przez takiego człowieka, ponieważ konstrukcja auta przenosi je także na fotel. Nie da się w realnym świecie przeżyć czegoś podobnego. Dlatego podczas ćwiczeń sta­ram się zawsze, żeby każdy strażak miał możliwość usiąść jako pozorant w takim pojeździe, kiedy koledzy zaczynają go ciąć. Huczą agregaty, szumią pompy, wyją łańcuchy, a do­piero na to wszystko nakłada się dźwięk ciętego metalu, dźwięk wybijanych szyb, dźwięk zgniatanej karoserii – nie sposób sobie tego wyobrazić. Poszkodowany przeżywa ko­losalny stres.

Wydawnictwo Mando

Agnieszka Wojciechowska

Stres przeżywają również pracownicy służb, w tym stra­żacy. Samo posiadanie sprzętu nie rozwiązuje problemu wydobycia człowieka z pojazdu. Konieczne są umiejętności i plan działania, a ten zwykle wymaga wprowadzania korekt. Idealnie, jeżeli w tym samym czasie, kiedy pojazd jest cięty, ktoś inny towarzyszy poszkodowanemu i wyjaśnia mu, co się dzieje. Wiedza o działaniach uspokaja ludzi, zyskują poczucie, iż w tym chaosie wokół nich nareszcie dzieje się coś kontrolowanego. To właśnie kolejna odsłona róż­norodności, która też – kiedy zespół jest zgrany – pozwala osiągnąć najlepsze rezultaty. Choćby w tak przyziemnej kwestii jak język, którym się posługujemy podczas akcji.

„Ku**a, tak nie damy rady!” – to w sumie zupełnie neutral­ny komunikat z perspektywy strażaka operującego sprzę­tem hydraulicznym w odległości metra od zakleszczone­go poszkodowanego (oczywiście pomijając sam poziom językowy). Zespół zrozumie, iż po prostu trzeba zmienić taktykę. Tymczasem poszkodowany może takie zdanie od­czytać jako informację o krytycznym problemie w akcji i jeszcze bardziej przestraszyć się o siebie. To samo można powiedzieć jaśniej, bez wywoływania paniki i w sposób, który będzie profesjonalny. „Chłopaki, musimy zmienić technikę cięcia”.

Kobietom łatwiej przychodzi zapanować nad językiem i komunikować się w sposób, który włącza poszkodowanego w akcję, a nie ustawia go w roli przed­miotu, i to zagrożonego: „Ciężko jest, chłopaki, przej***ne, nie wiem, co z tego będzie”. Taki styl komunikacji wyklucza poszkodowanego, zamiast dawać mu pogląd na to, co się dzieje, i budować w nim nadzieję.

Może się wydawać, iż nie jest to problem szczególnej wagi. Jednak funkcjonuje powiedzenie, iż nie ma takiego bólu poszkodowanego, którego strażak by nie wytrzymał, a więc możemy działać do skutku. Bo po drugiej stronie jest strażak, który również musi się skupić. Z kolei na niego stre­sująco wpływają krzyki poszkodowanego. Odczuwa większą presję, trudniej mu poskładać myśli, łatwiej o błąd. Kiedy więc jeden strażak może opiekować się poszkodowanym, a drugi, techniczny, ciąć, to jest to najlepsze połączenie. I wtedy faktycznie się sprawdziło. Ja i Seba odwracaliśmy uwagę poszkodowanej i dbaliśmy o jej dobrostan, a reszta ekipy skoncentrowała się na technicznych aspektach dzia­łań ratowniczych.

„Nie byliśmy w stanie ewakuować jej zgodnie ze sztuką”

Kobieta naprawdę bardzo cierpiała. Wydostanie jej nóg spomiędzy pedałów i podłogi było trudne i z pewnością bolesne dla niej choćby mimo znieczulenia. Dodatkowo nie byliśmy w stanie ewakuować jej zgodnie ze sztuką, czyli tak, by zachować ją w linii osi ciała. Kiedy człowiek znajdu­je się na fotelu, zalecana ewakuacja odbywa się w linii osi ciała, czyli najczęściej przez klapę bagażnika, co wymaga na przykład tunelowania pojazdu – działania techniczne prowadzą do tego, by ten korytarz był drożny. Obniża się lub ucina oparcia foteli i można wydobyć człowieka bez zmieniania osi jego położenia. Dzięki temu minimalizu­je się ryzyko związane z urazami kręgosłupa i rdzenia czy ogólnie – z urazami wtórnymi. Wtedy jednak musieliśmy wydostać poszkodowaną przez drzwi kierowcy.

Ratownicy stopniowo kładli ją na noszach, a Seba walczył z nogami aż do skutku. Po wielu następnych latach doświadczeń pewnie bym w tamtej sytuacji próbowała dłużej uwalniać jej nogi, zapierając się odpowiednim narzędziem o kolumnę kie­rownicy, jednak w tamtym czasie zrobiliśmy, co mogliśmy. Wspomniany już w tej książce Rafał Podlasiński w między­czasie wykonał gigantyczną pracę nad rozwojem wiedzy i świadomości ratownictwa technicznego, dlatego teraz koryguję się po latach.

Ratownictwo techniczne to w ogóle fenomenalny kawa­łek strażackiej pracy. Nie ma w nim gotowych rozwiązań.

Nauka polega na rozumieniu oraz na elastyczności umysłu – to jak z matematyką: gdy poznasz zasady, jesteś w stanie je zastosować do różnych działań. Przyjeżdżasz na zdarzenie i choćbyś miał przećwiczonych sto wariantów dachowa­nia samochodu, to w rzeczywistości ten jeden faktycznie rozbity zachowa się akurat inaczej niż w założeniach i na ćwiczeniach. Od czasu zobaczenia wypadku nagranego na kasecie VHS aż po ostatni wypadek, jaki ostatnio widzia­łam, mogę z całą pewnością powiedzieć – nie było dwóch takich samych.

Dlatego w pomysłowości w ramach ratow­nictwa technicznego nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń, są zasady, ale nie ma też w rezultacie żadnych konkretnych rozwiązań, dlatego świetnie sprawdzają się w nim mężczyź­ni, którzy myślą analitycznie, działają metodycznie i mają zadaniowe podejście do pracy. Im więcej technik zna stra­żak, tym lepszym jest profesjonalistą. Rafał powtarza, iż dwukrotnie używamy techniki w akcji, jeżeli ta technika się nie sprawdzi, to nie próbujemy z nią po raz trzeci, czwarty czy piętnasty, tylko przechodzimy do kolejnej. Tę zasadę przyjęłam we własnym życiu na naprawdę wielu polach, włącznie z wychowywaniem dzieci: jeżeli raz, drugi coś nie pomaga, trzeba zmienić podejście.

Wydawnictwo Mando

Fragment pochodzi z książki „Pali się! Ryzyko, ogień, adrenalina. O byciu strażaczką bez lania wody” Agnieszki Wojciechowskiej, zawodowej strażaczki. Książka właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa MANDO.

Idź do oryginalnego materiału