Padła komenda „GEJZER”. Tutaj ewakuacja była błyskawiczna

news.5v.pl 2 dni temu

Na początku tygodnia objazd po zalanych miejscowościach zaczynamy od Moszczanki na południu województwa opolskiego. By tam dotrzeć, przejeżdżamy przez Prudnik. Dobę wcześniej miasto było zablokowane, przez centrum przechodziła fala. Dzisiaj zostało błoto, porozrzucane przez wodę worki z piaskiem i zniszczenia.

Kiedy dojeżdżamy na miejsce, nad Złotym Potokiem, który w ostatnich dniach zamienił się w brunatną rzekę, widzimy wyrwany mostek. Spotykamy dwoje mieszkańców, którzy dopiero co wrócili do swojej miejscowości.

W ciągu ostatniej doby zostali objęci ewakuacją. W niedzielę po południu służby spodziewały się przerwania wału albo zapory w Jarnołtówku. Woda stamtąd zniszczyłaby najbliższe wsie.

Nasi rozmówcy trafili do znajomych. Inni mieszkańcy uciekali na własną rękę do wyżej położnych ośrodków wypoczynkowych albo podstawionymi autobusami do Prudnika. Tam przygotowano dla nich miejsca w szkole i schronisku.

Moszczanka nie jest w całości przejezdna. Złoty Potok zerwał drogę. Ludzi jest bardzo mało. Kiedy widzimy kolejnego mężczyznę, twarz jest znajoma… z Sejmu. We wsi spotykamy posła Witolda Zembaczyńskiego. Objeżdża tutejsze miejscowości, sprawdza czego potrzebują ludzie. Chwilę rozmawiamy.

Tak jak my, przyjechał do Moszczanki od strony Prudnika. Tam widział zniszczone mieszkania. Pokazuje zdjęcia. W niektórych woda podeszła do stropu piwnic, powietrze nie miało ujścia. I podłogi w mieszkaniach po prostu podniosło.

Zniszczone mieszkanie w Prudniku/Witold Zembaczyński

Jarnołtówek. Krawędź katastrofy

Kilkanaście minut później trafiamy na rozwaloną, podmytą drogę w Moszczance. Tam straty szacuje starosta prudnicki Radosław Roszkowski. Rozmawiamy. Starosta mówi, iż sytuacja jest dynamiczna i o losie powiatu zdecydują najbliższe godziny. Natomiast straty materialne są poważne.

Jego ojciec Jan Roszkowski był w 1997 burmistrzem Prudnika. Teraz powiedział synowi, iż najwidoczniej każdy musi mieć swoją powódź.

Starosta Roszkowski nad zniszczoną drogą w Moszczance/INTERIA.PL

Pytamy o ewakuację ze względu na tamę. W końcu nie puściła. Poziom wody opada, konstrukcja wciąż się trzyma. Roszkowski wyjaśnił nam, iż z najnowszej analizy Wód Polskich wynika, iż zostały źle zinterpretowane sygnały widoczne na tamie. Na wale przy zaporze pojawiła się woda. Początkowo myślano, iż wał przecieka. Potem po kolorze oceniono jednak, iż to wody powierzchniowe.

Kiedy to nie było jeszcze jasne, służby otrzymały polecenie ewakuacji mieszkańców i w końcu hasło „GEJZER” – polecenie natychmiastowego opuszczenia terenu akcji. Oznacza to, iż sytuacja jest tak zła, iż wycofać muszą się także służby. Naprawdę bali się, iż tama puści.

O tym jak „GEJZER” wyglądał w praktyce dowiadujemy się od mieszkańców pobliskiego Jarnołtówka. – Strażak przyjechał tu na quadzie, darł się tak, iż dobrze, iż drzewa stoją – żartuje jedna z kobiet. Potem poważnieje. – Nie kazali uciekać. Kazali sp…ć – mówi, kiedy rozmawiamy kilkaset metrów od tamy. Strażacy kazali wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty i uciekać.

Dostać się do tamy jest trudno, główną drogę w Jarnołtówku podmyła woda. Trzeba iść albo próbować jechać objazdem przez boisko szkolne. Mimo, iż tama na razie przetrwała, straty we wsi są znaczne, szczególnie przy potoku.

Każda duża katastrofa to zbiór mniejszych katastrof. Ludzie nie mają prądu. Skoro nie ma prądu, nie ma też bieżącej wody, bo nie działają hydrofory.

Ale każda katastrofa ma też swoje przyczyny. I to nie tylko większe opady i wezbranie wody. Mieszkańcy opowiadają nam o gruntach w Jarnołtówku, na których ludzie zasypywali przepusty, żeby mieć równo na działce. Teraz woda, która nie miała gdzie odpłynąć, rozlała się po okolicy.

O zaporze mieszkańcy mówią z uznaniem. Wspominają, iż zbudowali ją Niemcy. Docieramy na miejsce. Dojazdu do tamy pilnuje policja. Pozwolili nam zrobić zdjęcia, ale na miejscu mogliśmy być bardzo krótko. Według funkcjonariuszy wciąż jest ryzyko, iż zapora puści.

Dopiero ze szczytu konstrukcji, na krawędzi tamy widać skalę zagrożenia. W razie katastrofy woda wpadłaby do wąskiego wąwozu, pełnego domów.

Głuchołazy. Skala zniszczeń

Kolejny punkt na naszej trasie to Głuchołazy, gdzie woda już nieco opadła. Trudno opisać w jakim stanie jest miasto, w którym rzeka porwała mosty. Na rynku wyrwana kostka brukowa, parterowe lokale usługowe, sklepy – wszystko zalane wraz z towarem.

Ulice są pełne błota, a w niektórych miejscach wciąż stoi woda. Ale Głuchołazy się nie poddają.

Zniszczone Głuchołazy/INTERIA.PL

W większości kamienic trwa wielkie sprzątanie. Ludzie oczyszczają podłogi, wyrzucają wszystko co jest zniszczone.

Pracują też strażacy, ekipy budowlane. Zabezpieczają, remontują to, co trzeba zrobić w pierwszej kolejności. Miasto bardzo potrzebuje zapasów. Tutaj też nie ma prądu, a na drugą stronę Białej Głuchołaskiej nie ma się jak dostać. Tam są domy i wsparcie dla ich mieszkańców to priorytet.

Nysa i ewakuacja

Do Nysy przyjechaliśmy na około dwie godziny przed zarządzoną w poniedziałek ewakuacją. Miasto leży blisko Głuchołaz, to ten sam powiat. Droga wojewódzka jest, przynajmniej w poniedziałek była przejezdna.

Ale Nysa wygląda zupełnie inaczej niż Głuchołazy. Miasto jest jak wymarłe. Bardzo ciche. Po ulicach chodzą pojedyncze osoby i przejeżdżają wojskowe ciężarówki. Jest też sporo strażaków i amfibie. Część Nysy jest zalana.

Na jednej z ulic spotykamy mężczyznę, który spaceruje w kaloszach i długim kijem sprawdza nim grunt przed sobą. Pytamy jak sytuacja mieście, odpowiada, iż nie wie, bo ma problem z internetem.

Spotykamy też starszego pana, który mówi, iż nie ma jak zrobić zakupów, bo wszystko jest pozamykane. Rzeczywiście, w centrum nie widzieliśmy ani jednego otwartego sklepu. W mieście funkcjonuje punkt rozdawania i przyjmowania pomocy, ale wiele osób zdaje się o tym nie widzieć.

Wiele osób też wyjechało, ukryło się, zabezpieczyło samochody. Pojazdy stoją na wiadukcie albo na pagórkach w parku.

Nysa zdaje się być w stanie zawieszenia. Oczyszczać domów nie można, bo albo wciąż stoją w wodzie, albo ludzie boją się, iż zaleje je druga fala. W poniedziałek woda uszkodziła wał chroniący miasto. Burmistrz ogłosił ewakuację, na ulicach zawyły syreny. Czas pokaże co dalej.

Jakub Krzywiecki

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na [email protected]

Zobacz również:

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

„Wydarzenia”: Rząd wprowadza stan klęski żywiołowej/Polsat News

Idź do oryginalnego materiału