Eksperci zastanawiają się jaką przyczynę mają pożary w Kalifornii. I wskazują w pierwszej kolejności na awarię sieci elektrycznej. Sypią się pozwy wobec jednej ze spółek dostarczającej prąd, której sprzęt zapalił się prawdopodobnie jako pierwszy. Resztę dopełniły przyczyny naturalne: susza, silny wiatr (utrudnia lub uniemożliwia użycie samolotów do gaszenia ognia) i ukształtowanie terenu. Po zboczach kanionów i wzgórz ogień pędzi w stronę domostw w dolinach z wielką prędkością. A trudno w takim terenie prowadzić akcję ratunkową.
Część z nas próbuje kataklizm zobaczyć i opisać – przede wszystkim w sieci – po swojemu. Niektóre z tych argumentów budzą sprzeciw, a choćby złość.
Pierwsze uproszczenie jeżeli chodzi po pożary w Kalifornii sprowadza się do refleksji w stylu: Na biednych nie trafiło. Niby prawda, skoro w Kalifornii mieszka ponad 600 tysięcy milionerów, a PKB tego stanu jest najwyższy w USA.
Ale to nadal niby prawda. Nie tylko dlatego, iż spory procent mieszkańców to ubodzy imigranci z Meksyku i Filipin, którym będzie trudniej niż bogaczom odbudować spalone domostwa. W takim widzeniu świata ginie świadomość tego, iż klęski typu powódź czy pożar zabierają nie tylko bogactwa. Zniszczeniu ulegają – u bogatych i u biednych – dokumenty, zdjęcia, rodzinne pamiątki, książki, do których jesteśmy przywiązani itd. Potwierdziła to m.in. Naomi Osaka. Słynna tenisistka, na wieść, iż pożar jest o zaledwie kilka przecznic od jej domu, poprosiła przyjaciół, by zabrali stamtąd nie cenne precjoza, ale świadectwo urodzenia córki.
Pożary w Kalifornii jako kara. „Bóg nie jest Herodem”
Bardziej bolesne i chyba jeszcze dalsze od prawdy jest dowodzenie, iż pożary w Kalifornii to kara Boża albo próba zniszczenia starego świata, by mógł się narodzić nowy – lepszy i szlachetniejszy. Bóg z Ewangelii, który jest mi bliski, jest miłością, a kto trwa w miłości, trwa w Bogu. jeżeli tak, to nie niszczy i nie karze. Zwłaszcza wszystkich jak leci, na oślep. Bóg nie jest królem Herodem, który kazał pozabijać – na wszelki wypadek – wszystkich chłopców w Betlejem. Nie jest Mao Zedongiem i nie musi – jak w rewolucji kulturalnej – niszczyć wszystkiego, co dawne, by rozpocząć jakieś nowe, czyste jutro.
Otwarte pozostaje pytanie, czy takie doświadczenia jak powódź, pożar, covid itp. wykorzystujemy do refleksji na temat naszych relacji do samych siebie, do innych ludzi, świata przyrody, a wierzący także do Boga. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanie.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania