Toteż gdy tylko Taris dotarła do swojego gabinetu, zamknęła drzwi na trzy spusty i uruchomiła bariery akustyczną, magiczną i projektylną, czyli taką, jaka powinna zatrzymywać pociski o mniejszej mocy kinetycznej. W sumie to był nadmiar ostrożności, ale Taris była bardzo dumna ze swego wynalazku – w czasie, gdy projektylna bariera była włączona, choć zużywała nader dużo many, żaden gołąb nie był w stanie zapaskudzić szerokiego, kamiennego parapetu jej gabinetu, a to już coś. Następnie czarodziejka uaktywniła głosem szklaną kulę stanowiącą tym wypadku podręczną rezerwę many, rzuciła projekcje obrazów przesyłanych przez Nestora na wielkie prześcieradło zajmujące niemal połowę jednej ze ścian, gestem dłoni spuściła ciężkie kotary w oknie oraz zasiadła przed magicznym lustrem stojącym obok prześcieradła-ekranu. Wykonując kilka nieznacznych gestów nad drewnianym puplitem, będącym częścią lustra, wywołała połączenie z czarownikiem Notimerusem Szamlessem.
Notimerus Szamless był magiem należącym do gildii magów działającej przy Szkole Głównej Magii i zrzeszającej jej absolwentów. Gildia autoryzowała działania magów, dając gwarancję, iż ich praktyka będzie się trzymać - przynajmniej mniej więcej - w ramach zapisanych i zwyczajowych zakonów magii. Niestety, Notimerus był bardzo niechlujnym czarodziejem. adekwatnie magiem został tylko z powodu rodzinnych tradycji, bowiem zarówno jego ojciec, jak i matka byli znaczącymi czarodziejami w Leoh i nie tylko w nim. Sam Notimerus przejawiał niewielki talent magiczny i odwrotnie proporcjonalne wobec niego aspiracje uważając, iż już z racji samego pochodzenia powinien piastować co najmniej jedną z katedr w Szkole Głównej Magii. Pech - czy może sprawiedliwość - zechciały, iż po spaleniu jednego z budynków uniwersyteckiego campusu na skutek rażącej nieostrożności w wykonywaniu zawodu maga Notimerus dostał bardzo wyraźne ultimatum od gildii – albo uda się w zacisze jakiejś możliwie bardzo oddalonej od Leoh prowincji, albo dostanie zakaz praktykowania magii po wsze czasy. Jakkolwiek zakaz taki, orzekany wobec czarodziejów niezmiernie rzadko, miał względną siłę obowiązywania, bowiem gildia z Leoh nie rozpościerała swych wpływów na cały świat, to jednak pespektywa ta była na tyle nieprzyjemna, iż Notimerus zdecydował się wyemigrować do dalekiego księstwa Nordii, gdzie od lat wakował etat nadwornego czarodzieja.
Taris była bardziej zakłopotana tym obrotem spraw niż z niego zadowolona. Wprawdzie na dworze jej szwagra i w pobliżu jej siostrzenicy pojawić się miał dyplomowany czarodziej, ale Notimerusowi daleko było do miana utalentowanego czarodzieja. Ale – jak to mówią – na bezrybiu i rak ryba. Lepiej mieć u Hagena krzyworękiego Notimerusa niż nie mieć nikogo, kto miałby dyplom maga.
Jednakże wywołując kolejny już raz z rzędu magiczne połączenie z Notimerusem w Nordii, Taris zaczęła dochodzić do wniosku, iż może jednak byłoby lepiej, gdyby ten nieudacznik zajmował jakieś stanowisko nieco bardziej oddalone od jej krewnych i powinowatych. Notimerus być może i odebrałby nadchodzące jedno po drugim magiczne połączenia, gdyby znajdował się w krytycznej chwili na jednej z zamkowych wież, gdzie miał swoją magiczną pracownię z lustrem, jakie raz po raz rozświetlało się gamą kolorów sygnalizujących nadchodzący kontakt. Ale Notimerus w tym akurat czasie stał na skraju lasu graniczącego z płaskowyżem otaczającym zamek Hagena i uporczywie posyłał w jego stronę czarodziejskie ćmy, oczyma których próbował zorientować się w postępach orkowego szturmu na zamek. Stojący obok niego wysoki Użgaardczyk w czarnej, połyskującej zbroi, srogo spojrzał na Notimerusa przez wizury, czyli szpary obserwacyjne w pięknym garnczkowym hełmie. Użgaardczyk ciężko wsparł się na mieczu i pochylił nad Notimerusem:
- Lug uruk nazg? - słowa rycerza dobywające się z hełmu zazgrzytały niczym stal o kamień.
- Ccco? - zapytał wyrwany ze swoich prób puszczania ciem w środku białego dnia Notimerus.
- Co tam sie dziać?
- Uhmm... Wszystko zgodnie z planem, panie rycerzu – zaraz ustalimy szczegóły, chwili cierpliwości upraszam, czary to nie pchłów łapanie - odparł z szacunkiem, ale trochę poirytowany Notimerus.
- Dumm snaga... - wymamrotał powoli czarny rycerz i choć Notimerus nie do końca ogarnął sens tych słów, prócz tego, iż dotyczyły jakiegoś “snaga”, czyli niewolnika, zrozumiał, iż lepiej będzie się pospieszyć z uzyskaniem jakichkolwiek rezultatów jego działań.
Jaśmina biegła, ile sił w nogach, przedzierając się przez wysokie trawy i dość gęste niekiedy zarośla. Bujna przyroda w tej części cmentarza, która pomagała jej podkraść się niepostrzeżenie do jego centrum, w czasie ewakuacji zdecydowanie spowalniała jej postępy. A goniące za nią szkielety nad wyraz sprawnie radziły sobie z terenem, wykonując nieprawdopodobnie długie susy. Kilka z nich zaczynało flankować biegnącą dziewczynę, wybierając dla swoich kangurzych skoków przestrzeń nieco mniej gęsto porośniętą krzakami i trawą.
Wtem dziewczyna potknęła się o jakiś korzeń czy kamień i runęła jak długa pośród szeleszczących traw. Prześladujące ją szkielety wojowników momentalnie skorygowały trajektorię swoich susów, by w kilku chwilach znaleźć się tam, gdzie pośród traw znikła dziewczyna. niedługo pierwszy ze ścigających stanął nad Jaśminą, przeraźliwie szczerząc spróchniałe zęby i wznosząc nad głową nad wyraz dobrze zachowany miecz. Ostrze błysnęło w promieniach słońca, a Jaśmina zacisnęła oczy. W uszach tętnił jej szalony puls własnego serca, walący głośno niczym kopyta galopującego rumaka...
Dziewczynie zdało się, iż to bicie serca, głośne jak tętent bojowego konia, prędzej rozsadzi jej głowę, niż kościotrup zdąży opuścić swój miecz. Chwila zdawała się nie mieć końca i Jaśmina lekko rozwarła powieki. Jej przerażonym oczom ukazał się zgoła niecodzienny widok. Pośród huku jej bijącego serca od strony lasu rozdarły się zarośla i ciemny kształt, wielki niczym skała, z impetem przesłonił słońce. Grzmot galopu ucichł na moment, kiedy ten nasuwający się z prędkością błyskawicy cień przeleciał nad nią i wylądował niczym uderzenie gromu wprost na stojącym przed dziewczyną napastniku. “Insanus!” - przemknęło przez głowę Jaśminy.
Ogier nie czekał na skraju lasu, ale wiedziony instynktem rzucił się w stronę cmentarza, kiedy do jego uszu dobiegły odgłosy pogoni. Wypadając z impetem z niewysokich krzaków, w ostatniej chwili dostrzegł leżącą przed nim dziewczynę i wybił się w powietrze, by jej nie stratować. Długim skokiem przeleciał nad Jaśminą i teraz lądował z impetem na oniemiałym kościotrupie, który zderzywszy się z muskularną piersią ogiera eksplodował deszczem rozbryzgujących się na wszystkie strony kości oraz kawałków przegniłego rynsztunku. Błyszczący miecz wyleciał szerokim łukiem w powietrze i znikł w gęstwienie traw wiele sążni dalej.
Insanus przysiadł na zadzie, gwałtownie wpierając się wszystkimi czterema kopytami w ziemię, by wyhamować. Grudy gruntu, kawałki darni i szczątki szkieletu, które jeszcze nie dosięgły ziemi, rozleciały się wokół, kiedy rumak wykonał energiczny zwrot w miejscu, rżąc gardłowo:
- Jas!
Dziewczyna już podnosiła się z ziemi, by w biegu wskoczyć na rumaka, który dokonawszy z iście kocią gracją zwrotu, przystanął na moment, żeby Jaśminie łatwiej było go dosiąść. Nadbiegające szkielety wyraźnie utraciły rezon, odnotowując z jaką lekkością przeszedł na powrót do niebytu ich najbardziej wysunięty w awangardzie pościgu druh. Jeden z nich był już jednak bardzo blisko Insanusa i Jaśminy.
- Naprzód, Insanus, na co czekasz? - krzyknęła Jaśmina.
- Chwileczkę, księżniczko. Trzymaj się mocno! - parsknął rumak, strzygąc za siebie uszami i przestępując tanecznie z nogi na nogę w miejscu.
W chwili, gdy najbliższy z prześladowców wznosił oręż do zadania ciosu, Insanus przeniósł ciężar swój i dosiadającej go Jaśminy na przednie nogi, po czym wybił się w do góry i w tył, porażając zadnią parą nóg biorącego zamach napastnika. Potężne wierzgnięcie idealnie dosięgło celu i drugi kościotrup zmienił się w chmurę chaotycznie rozlatujących się z suchym klekotem kości i elementów zbroi. Opadłszy na ziemię, rumak skoczył do przodu w kierunku pobliskiego lasu.
- Widziałaś Jas? - parsknął koń w biegu - ależ mu przyłożyłem!... Iiii-haaa!... Może by zawrócić i zawalić jeszcze kilku?
- Wiesz - wysapała zadyszana Jaśmina - widziałam tyle, iż jedynym moim pragnieniem jest znaleźć się jak najszybciej w zamku.
- Ale epicko ich rozniosłem? - dopytywał się Insanus.
- Zdecydowanie epicko... - przytaknęła Jaśmina.
Wkrótce wierzchowiec i amazonka znikli w cieniu lasu, a do pustych czerepów kościanych wojowników doszło pomału, iż nie tylko stracili dwóch swoich, ale nie mają najmniejszych szans na wykonanie polecenia nekromanty. Utraciwszy wiarę w powodzenie swej misji, z wolna zawrócili i udali się w stronę centralnej części cmentarza po dalsze rozkazy.
Nestor zbliżał się szybkim lotem do polanki z magicznym jeziorkiem. Nigdzie nie widział Jaśminy ani Insanusa. Pamiętał jednak, iż w chwili rozstania dziewczyna i koń udawali się na rekonesans do wioski. Tam też skierował swój lot. niedługo usłyszał dochodzący z gęstwiny lasu tętent końskich kopyt. Zakrakał głośno i obniżył lat na drzewami, uważnie wypatrując jeźdźczyni.
Jaśmina przez odgłos kopyt miarowo bijących o leśną ścieżkę usłyszała krakanie. Nie musiała patrzeć w górę, żeby wiedzieć, iż to Nest wracał z zamku. Obejrzała się za siebie, ale nie dostrzegła śladu pogoni. Ścisnęła udami grzbiet Insanusa, dając mu znak, by zwolnił w galopie. Ogier posłuchał i przeszedł do równego biegu, porzucając szaleńczą prędkość. Po krótkim czasie wyjechali z lasu na brzeg jeziorka, gdzie na dużym kamieniu już czekał na nich kruk Nestor.
- Kratastroficzne wieści - rozpoczął kruk nie pytany – zamek pod atakiem, infiltracja! Koniecznie do zamku - dodał.
- Słyszałeś, Insanus? - rzuciła krótko Jaśmina.
Wierzchowiec zamiast odpowiedzieć, z miejsca ruszył miarowym galopem, gwałtownie okrążając jeziorko i podążając dalej ścieżką prowadzącą przez las do zamku. Kruk wzbił się w powietrze i podążył za nimi, przesyłając jednocześnie rzadkie obrazy czarodziejce Taris.
Po krótkim galopie Jaśmina z Insanusem dotarli do skraju lasu. Nestor obniżył lot i wylądował na przednim łęku siodła, z trudem utrzymując równowagę.
- Orki przy bramie, kra... kraaata zamknięta - rzeczowo donosił kruk.
- Ilu? - zapytała krótko Jaśmina.
- Kilku - zakrakał kruk – jeszcze kilku na dziedzińcu.
- I to wszystko? - zdziwiła się Jaśmina.
- Nie wiem, nie było czasu w reko... kra... zwiad - stęknął kruk, zmęczony lotem, walką i ciągłym kontaktem z Taris.
- Jakie opcje? - zapytała ni to siebie, ni zwierzęta Jaśmina.
- Szarża! - parsknął zdecydowanie Insanus – kilku orków mnie nie zatrzyma.
- Ale krata zatrzyma - zafrasowała się Jaśmina.
- Kapitan przy bramie - zakrakał kruk.
- A więc szarża! - zarżał Insanus, a Jaśmina przytaknęła mu, lekko uderzając piętami w jego boki. Nestor wzbił się w powietrze, a ogier ruszył rysią, wkraczając na otwartą przestrzeń łąki oddzielającej las od zamku Hagena.
Przed oczyma czarnego rycerza z Użgaardu, ukrytego w gęstwinie drzew nie dalej jak dwieście sążni od miejsca, z którego ruszyli Insanus, Jaśmina i Nestor, ukazał się nieoczekiwany widok. Oto od ciemnej linii lasu oderwał się pojedynczy jeździec, a nad nim leciał sporej wielkości ptak. Ta malownicza gromadka najwyraźniej kierowała się w stronę zamkowej bramy, wyraźnie nabierając prędkości, sądząc z coraz dłuższego pióropusza kurzu, jaki pozostawiał za sobą rumak.
- Dumm dark! - zaklął czarny rycerz – co to być?
- A... - odrzekł pospiesznie podnosząc wzrok znad swoich ciem Notimerus – ani chybi księżniczka Jaśmina. Się pan rycerz nie przejmuje, to tylko dziewczynisko. Wszystko zgodnie z planem, rzecz jasna.
- Grett fett uzarkh, dumm snaga! - prychnął ochryple rycerz, zaciskając dłonie na mieczu.
- Cyngiel, Cyngiel, fertig szmertig... - szepnał do siebie Notimerus, głośno dodając w stronę rycerza - się pan rycerz nie przejmuje, będzie pan zadowolony!
Insanus przeszedł był już w cwał, zanim pierwszy z orków zajętych próbami dosięgnięcia obrońców przez kraty zwrócił uwagę na nabierający w sile odgłos galopu za plecami. Spojrzał się za siebie i zamarł na chwilę, po czym krzyknął głośno:
- Uruk, uruk! Kagh! Kagh!
Kilku jego pobratymów zaprzestało szczękać orężem i zwróciło się w stronę gościńca, po którym pędził w pełnym galopie czarny koń, wzbijając za sobą potężny obłok kurzu. Najszybciej ogarnął sytuację wielki ork. Sądząc po ilości szram na jego obliczu, był to wojownik z niemałym bagażem doświadczeń. Nie czekając, aż rumak dotrze do skraju mostu, ork krzyknął wielkim głosem:
- Vooor! - i przebiegł kilka kroków naprzeciw szarżującemu ogierowi, ale tylko po to, by w ostatniej chwili uskoczyć w bok, w miejsce, gdzie zbocze suchej fosy łagodnie opadało na dno.
Jego kompani, jacy zareagowali nieco wolniej, po prostu na oślep rzucili się do fosy, lądując na jej dnie w mniej lub bardziej szczęśliwy sposób. Insanus gwałtownie zwolnił przed opuszczoną kratą, a broniący jej strażnicy równie gwałtownie cofnęli ostrza partyzan.
- Księżniczka?! - zawołał z niedowierzaniem kapitan, rzucając się jednocześnie do mechanizmu podnoszącego kratę.
- Iiiii-ha-ha-ha! - zarżał Insanus, gasząc swoim wielkim głosem wszystkie inne dźwięki, w tym piskliwy zgrzyt unoszącej się z wolna brony.
C.D.N.