We Wrocławiu przed wielką ulewą odwołano wszystkie wydarzenia, prezydent miasta Jacek Sutryk zwołał sztab kryzysowy. — Robimy stały przegląd i monitorowanie instalacji retencyjnej i kolektorów burzowych w mieście. One zostały w opróżnione, są przygotowane na przyjęcie tych ponadwymiarowych opadów — zapewniał w internetowym Radiu RMF24. — Pamiętam powódź roku ’97 i jesteśmy w dużo, dużo lepszej sytuacji — dodał.
Mieszkańcy Wrocławia. „Moja rodzina straciła już raz niemal wszystko, w 1997 r.”
Z mieszkańcami Wrocławia rozmawiali dziennikarze Tok FM. Piotr przyznaje, iż boi się powodzi: — Moja rodzina straciła już raz niemal wszystko, w 1997 r. Nie chcę znów przez coś takiego przechodzić. […] W internecie widzę jednak memy z pływaniem po ulicach i upomnienia, żeby „nie trząść portkami, bo przecież tylko siąpi” i czuję się jak panikarz — przyznaje.
Największa obawą Agnieszki jest brak prądu, ponieważ pracuje zdalnie. — Martwię się, iż pies mi się nie wysika do niedzieli, bo się brzydzi deszczu — żartuje. — Na ogół mamy gdzieś alerty pogodowe, ale te, które zawierają słowa „opady”, „powódź” czy „silne deszcze”, jednak wywołują w nas jakieś emocje — dodaje.
Jej zdaniem mimo tragicznych dla Wrocławia wspomnień z 1997 r., nie wszyscy są przygotowani, nie zrobili zapasów, nie mają latarek: — Wydaje mi się, iż ci, którzy pamiętają powódź z 1997 r., poważniej do tego podchodzą i się martwią. Ale ci, którzy znają ją tylko z serialu Netflixa „Wielka woda”, robią sobie heheszki w komentarzach typu: „I co? Planeta płonie?” — ocenia. Są też inne lęki. Wrocławianka Ola martwi się o schorowaną babcię: — Waży ponad 90 kg, na ręce jej nie wezmę. Wózek do pontonu raczej też odpada — mówi.