Tragedia w Karpowiczach. Spłonęła obora, zginęło prawie całe stado bydła. Rodzina prosi o pomoc.

15 godzin temu

To miał być zwyczajny, spokojny dzień. Latem, gdy słońce jeszcze nie zdążyło zajść, nad gospodarstwem państwa Gręś w Karpowiczach uniósł się gęsty, czarny dym. Z każdą minutą zbliżała się katastrofa, której nikt się nie spodziewał. Rodzinne gospodarstwo, prowadzone z pasją i oddaniem przez pokolenia, w ciągu kilku godzin zamieniło się w pogorzelisko. Ogień pochłonął nie tylko budynek – zabrał też życie blisko 150 zwierząt, a wraz z nimi – dorobek życia.

Jeszcze niedawno w oborze znajdowało się około 160 sztuk bydła. Dziś zostało zaledwie 12. I nie wiadomo, czy to już koniec strat.

3 lipca 2025 roku do Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sokółce wpłynęło dramatyczne zgłoszenie – pożar obory w miejscowości Karpowicze, gmina Suchowola. Na miejsce natychmiast skierowano siły i środki – około 10 strażaków z JRG Sokółka oraz blisko 80 druhów z okolicznych Ochotniczych Straży Pożarnych.

– Po przybyciu na miejsce dowódca przeprowadził rozpoznanie i ustalił, iż wewnątrz obory znajduje się bydło. Część z nich mieszkańcy zdążyli ewakuować, resztę ratowali już nasi strażacy – relacjonował mł. bryg. inż. Dariusz Greś, zastępca dowódcy JRG Sokółka.

Akcja gaśnicza oraz walka o życie zwierząt trwała około czterech godzin.

Pożar zauważył sąsiad, który przyszedł z wizytą do gospodarstwa państwa Gręś. To on jako pierwszy zareagował i zawołał właściciela – pana Krzysztofa – który w tym czasie pracował przy silosach.

– Rozprzestrzeniało się to momentalnie. Ogień zajął ocieplenie, podbicie… nie wiemy dokładnie, jaka była przyczyna, ale nie było czasu w myślenie – mówi pan Krzysztof.

Syn gospodarza, pan Piotr, dowiedział się o pożarze od ojca i przyjechał na miejsce jak najszybciej.


– Kiedy dotarłem, pożar adekwatnie już dogaszano. Zająłem się razem z rodziną i sąsiadami bydłem, które udało się uratować – wspomina.

Niestety, ogromna część zwierząt zginęła. Ogień postępował tak szybko, iż nie dało się otworzyć wszystkich drzwi. Część bydła została uwięziona. W panice kumulowały się w wąskich przejściach, przewracały się na siebie, blokując nawzajem drogi ucieczki.

– Te, które przeżyły, były poparzone, zdezorientowane, niektóre stały bez ruchu w środku ognia – mówi pan Krzysztof.

– Wspólnie ze strażakami i mieszkańcami wyprowadzaliśmy je na zewnątrz – czasem siłą, czasem spokojnym słowem. Niestety, część z nich nie przeżyła długo. Te, które miały wewnętrzne obrażenia, musieliśmy po decyzji lekarza sprzedać, bo nie nadawały się do dalszej hodowli – dodaje pan Piotr.

Początkowo udało się uratować 16 sztuk, ale z dnia na dzień sytuacja się pogarszała. w tej chwili zostało już tylko 12 krów, a część z nich zachowuje się niepokojąco. Weterynarze i właściciele podejrzewają uszkodzenia układu oddechowego – to, co zwierzęta wdychały w czasie pożaru, mogło je zatruć na zawsze.

W oborze nie było ciągników ani paszowozów, ale ogień pochłonął wszystkie urządzenia: wentylatory, halę udojową, stacje paszowe, systemy przesyłu, silniki hydrauliczne oraz całą instalację elektryczną.

Rodzina Gręś nie wie, czy zniszczony budynek będzie można odbudować. Czekają na decyzję inspektora budowlanego. Na razie są zawieszeni w próżni, nie wiedzą, czy planować odbudowę, czy zacząć od nowa. Jedno jest pewne: emocje i świadomość straty dopiero do nich docierają. W pierwszych dniach działali w stresie i w adrenalinie. Dziś, gdy opada kurz, zaczynają naprawdę przeżywać to, co się wydarzyło.

Pan Krzysztof prowadził to gospodarstwo od 1990 roku, przejął je po rodzicach. Syn, Piotr, od dziecka pomagał, a niedawno zdecydował, iż chce tu zostać na stałe.

– Miałem przejąć gospodarstwo. Żyliśmy tym miejscem, kochaliśmy to, co robiliśmy. Nikt nie był przygotowany na coś takiego. Teraz próbujemy robić, co się da. Pracujemy z tym, co zostało. I czekamy na decyzje – mówi pan Piotr.

Ocalałe zwierzęta przebywają w zagrodzie na podwórzu lub w zaadaptowanej prowizorycznej wiacie. To warunki spartańskie, dalekie od standardów. Rodzina zaczęła przystosowywać starą stodołę, by stworzyć nowe miejsce dla tych, którzy chcą im pomóc i przekazać jałówki lub cielaki.

– jeżeli ktoś chciałby przekazać nam zwierzęta, jałówki, cielaki, bylibyśmy ogromnie wdzięczni. Każda sztuka to dla nas krok do odbudowy – mówi pan Krzysztof.

Rodzina dziękuje wszystkim, którzy do tej pory udzielili im wsparcia – sąsiadom, strażakom, mieszkańcom okolicy, a także osobom, które wsparły ich finansowo.

Po pożarze otrzymali wiele telefonów z zapewnieniami o pomocy. Teraz najbardziej potrzebują wsparcia, emocjonalnego, materialnego, każdego. jeżeli tylko pojawi się możliwość odbudowy gospodarstwa, planują powrót do hodowli i marzą o odzyskaniu dawnego rozmiaru stada.

Do czasu przyjazdu rzeczoznawcy nie mogą nic ruszyć w pogorzelisku.

Do apelu o pomoc dla rodziny dotkniętej gramatycznym pożarem włącza się Piotr Rećko, starosta sokólski, podkreślając iż to nie tylko ogromna strata materialna, ale także bolesny cios emocjonalny, który dotknął całą rodzinę. W obliczu tej tragedii potrzebują naszej solidarności, współczucia i realnej pomocy.

– Państwo Gręś znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Stracili wszystko, na co pracowali przez lata. Dlatego apeluję do wszystkich, otwórzmy serca i wspólnie pomóżmy im odbudować to, co zostało im odebrane przez los. Zachęcam do wsparcia zbiórki zorganizowanej przez dzieci rodziny Gręś. My również włączamy się w tę akcję i prosimy innych, by zrobili to samo – dodaje starosta.

Pomóc można już teraz, dokonując wpłaty na internetową zbiórkę pod adresem:

Każda, choćby najmniejsza wpłata ma ogromne znaczenie. Liczy się każda złotówka, każdy gest życzliwości. Razem możemy sprawić, iż rodzina Gręś otrzyma szansę na odbudowę swojego życia i powrót do normalności po tej ogromnej tragedii.

Nie pozostawajmy obojętni – okażmy solidarność i wsparcie wtedy, gdy są najbardziej potrzebne.

Sylwia Matuk – Powiatowy Dom Kultury w Sokółce

Screenshot
Screenshot
Screenshot
Screenshot
Idź do oryginalnego materiału